wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

W tym roku Wigilia była u nas wyjątkowo świąteczna i rodzinna. Kuba i Kamila Polacy zorganizowali wigilijną kolację dla najbliższych znajomych u siebie w mieszkaniu. To pierwsze święta w które zjadłam prawdziwe 12 potraw! Mimo, że większość dań była o zabarwieniu azjatyckim, to Kamila stanęła na wysokości zadania i ugotowała bigos! To była jedyna tradycyjna polska potrawa na naszym stole. Powiem szczerze, że udało im się stworzyć naprawdę świąteczny klimat: świąteczne dekoracje, te same świąteczne piosenki grane na okrągło i ciepła domowa atmosfera, czyli wszytko co powinno być na święta.

wtorek, 18 grudnia 2012

Wygraliśmy!

WYGRALIŚMY!!! Wygraliśmy Donghua Rush!

Nagrodą jest kupon na 900 kuai'ów do wydania na dowolny cel! (Żeby przeliczyć mniej więcej na polskie - przedziel mniej więcej przez 2.) Mamy plan pójść do japońskiej restauracji uczcić to ciepłym sake.

Suki hinduski Taj przygotował kompilację najlepszych zdjęć i nagrań video z wyścigu. Przed ogłoszeniem wyników film został odtworzony dla wszystkich na dużym ekranie, zupełnie jak w kinie. Był nawet popcorn:) Swój debiut w filmie mam już za sobą! Film był prześmieszny, niestety jest zbyt duży żeby wrzucić go do internetu. 

Zdjęć i reszty nagrań jeszcze nie dostałam, ale mogę Was zapewnić, że pozostałe drużyny też nieźle sobie poradziły. Jedna z nich zrobiła sobie zdjęcie na masce radiowozu! Uważam, że powinni dostać za to osobną nagrodę! 

sobota, 1 grudnia 2012

Wyniki wyścigu

Niestety jeszcze nie ma wyników. Mają być ogłoszone w (bliżej nie określonym) najbliższym czasie. Znając Chiny, dobrze jak to w ogóle nastąpi:) Zdjęć i filmów też jeszcze nie ma. Cierpliwość to bardzo cenna cecha w Chinach...

My za to wciąż wierzymy w swoją wygraną. Dalej trzymajcie za nas kciuki!

PS. 24 pogoda nam na prawdę dopisała. Był to jedyny ciepły dzień przez ostatni miesiąc. Teraz jest już tak zimno, że mieszkanie spokojnie można ogrzewać lodówką (brak izolacji).

sobota, 24 listopada 2012

Donghua Rush!!!!


Właśnie wróciłam z wyścigu! Było ekstra! Cały dzień biegaliśmy po całym Szanghaju robiąc szalone rzeczy! Całowaliśmy manekiny, organizowaliśmy uliczny taniec, abo śpiewaliśmy przy ladzie w karaoke, lub przez megafon w parku! Tańczyliśmy też Gangnam Style w metrze i ćwiczyliśmy taiji z Chińczykiem, którego lekko wyprowadziliśmy z równowagi. Żaden mistrz nie wytrzyma grupki białasów dookoła siebie niezdarnie naśladujących jego ruchy. Trzeba przyznać, że nieźle się trzymał, ale i tak po chwili wybuchnął śmiechem. 

Było kilka zadań, które dostarczyły nam szczególnych wrażeń. Na przykład zrobienie sobie zdjęcia z policją, która dzisiaj była wyjątkowo nieprzyjazna... Jedliśmy też kurze łapki, smażone tofu (sam zapach zbiera na wymioty) i suszoną jaszczurkę. Oblecha! Już przed wyścigiem podejrzewaliśmy, że będzie trzeba zjeść coś obleśnego i zawczasu podzieliliśmy się obowiązkami. A więc: Rich Amerykanin przyniósł ketchup, ja, Eddy Nepalczyk i Mitchell Amerykanin jedliśmy te wszystkie wstrętne rzeczy, a Drishya Nepalczyk i Gileno Brazylijczyk wymiotowali:) Jedzenie wstrętnych potraw to nie jedyne zadania powiązane z żywnością jakie nas dzisiaj czekały. Potrzebowaliśmy też przekonać ulicznego kucharza, aby pozwolił nam samodzielnie przyrządzić grilla, a drugiego żeby samodzielnie przyrządzić smażone noodle. Trzeba było też wynegocjować jedno baozi za darmo (to takie chińskie pampuchy z nadzieniem w środku, zdjęcie tutaj).

piątek, 16 listopada 2012

The Donghua Rush

W następną sobotę odbędzie się gra terenowa zorganizowana przez nasz uniwersytet. Jeszcze nie znamy dokładnych zasad, a o nagrodzie krążą jedynie plotki, ale postanowiliśmy zaryzykować. Ma to być coś na wzór Amazing Race, amerykańskiego reality show opartego na rywalizacji drużyn. Wykonują one różne zadania w terenie i ta, która pierwsza dotrze na metę wygrywa. Weźmiemy udział w czymś podobnym, tylko na mniejszą skalę. Kilka edycji odbyło się w Chinach pod nazwą Amazing Race: China Rush. Stąd nazwa naszego wyścigu: Donghua Rush (tak dla przypomnienia, Donghua to nazwa mojego uniwersytetu).

Do rywalizacji mogą przystąpić 6-osobowe drużyny. Oto skład naszej: ja, Eddy i Drishya Nepalczycy, Rich i Mitchell Amerykanie, i Gileno Brazylijczyk. Jestem więc dumną reprezentantką Europy w naszej ekipie:) Jako grupa, wszyscy jesteśmy zmotywowani i nastawieni na wygraną! Mamy plan dać z siebie wszystko! Jak nam poszło okaże się za tydzień. Już nie mogę się doczekać! Oby tylko pogoda dopisała, bo powoli robi się coraz zimniej...

niedziela, 14 października 2012

Shanghai BBQ

Wraz z grupą znajomych postanowiliśmy wykorzystać ostatnie ciepłe dni i zorganizować grilla na "łonie natury". Jeden z naszych znajomych, Mansour Irańczyk, ma dostęp do auta (co tutaj jest niespotykaną rzadkością), więc zapakowaliśmy ekipę i wyruszyliśmy na północ do Gongqing Parku, drugiego pod względem wielkości w Szanghaju. 

Zaskakujące jest to jak bardzo chińskie parki różnią się od polskich. Ilość atrakcji przerosła moje oczekiwania. Jest tam dosłownie wszystko co można sobie wymarzyć; od jazdy konnej, przez pawilony do karaoke, aż po wypożyczalnię rolek. 

środa, 12 września 2012

Koreańska zajawka


Koreański "raper" PSY cieszy się ostatnio niesamowitą popularnością nie tylko w Korei, ale także na całym świecie. Do jego rytmów zatańczyła nawet Britney Spears podczas jakiegoś TV show w USA! Ostatni teledysk Gangnam Style osiągnął prawie 150,000,000 wyświetleń na YouTube w pierwsze trzy miesiące! Coś mi się wydaje, że pobił tym Lady Gagę i Bibera:) Zajawka warta, czy nie warta uwagi. Oceńcie sami.

poniedziałek, 3 września 2012

Powrót do rzeczywistości

Pierwszy dzień, pierwsze wykłady. Semestr rozpoczęłam kursem o nazwie ''Academic Language Preparatory Course", co znaczy po normalnemu po prostu 'Angielski'. Ten przedmiot wykłada nowa kobieta, która na wstępie oznajmiła nam: "You miss 2 classes and you FAIL!!! You hand in assignment 1 minute too late and you die!" - tu, powiem szczerze, zaczęłam się już trochę stresować:). Słyszałam kiedyś coś podobnego w wersji "You cheat, you die!", spodziewam się więc, że lekko nie będzie:).

Potem był chiński. Co semestr robią to jeszcze bardziej skomplikowanie niż było do tej pory. Teraz mamy trzy nauczycielki od jednego przedmiotu i nikt z nas nie potrafi pojąć dlaczego. W poprzednim semestrze mieliśmy dwie grupy z pisania i dwie grupy z mówienia, razem 4. Z reguły wszyscy biorą i pisanie i mówienie. Każda Chinka uczyła w innym tempie, więc pod koniec semestru różnica między grupami sięgnęła 5 rozdziałów. Teraz niby jest jedna grupa, ale są dwie, jeden wielki bałagan... Poczekamy, zobaczymy jak sprawdzi się nowy system.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

niedziela, 26 sierpnia 2012

Dzień 29. Pattaya

Przyjechaliśmy tu wczoraj późnym popołudniem i zaraz po zameldowaniu się w hotelu ruszyliśmy w miasto. Ciężko opisać, co tu się dzieje. Pattaya słynie z seksturystyki, ale ogrom tego zjawiska znacznie przerósł moje oczekiwania. Ulice wzdłuż plaży okupują legiony prostytutek i wszędzie pełno starszych Białasów z młodym Tajkami. To dopiero początek... Wieczorem poszliśmy na Walking Street, czyli słynny deptak dla klubowiczów. W ciągu pierwszych 10 minut zostałam zaproszona do sex-shopu, na seks masaż i lesbijski show. Miejsce aż ocieka najróżniejszymi usługami erotycznymi. 3/4 lokali w centrum to nocne kluby, masaże z happy endem i wszelkiego innego rodzaju show kierowane w różne gusta

Zagadka na dziś: Która z nich to facet?:)
To co naprawdę zwaliło mnie z nóg to Alcazar Show, czyli kabaret z udziałem ladyboy'ów. Jest to niecodzienna wizytówka tego miasta. Ladyboy to mężczyzna, który zmienił płeć przy pomocy operacji plastycznych i leków hormonalnych. Widzisz na scenie 20 tańczących kobiet, ale wiesz że żadna z nich nie jest kobietą. To naprawdę dziwne uczucie...

sobota, 25 sierpnia 2012

Dzień 28. Bangkok

Do stolicy dotarłyśmy nad ranem. Przed wyjazdem do Pattayi wzięłyśmy jeszcze udział w rodzinnej ceremonii organizowanej w domu Tanity. Była ona poświęcona jej zmarłej babci. Robią coś takiego raz do roku, dla każdego zmarłego. Cała rodzina przekazuje wtedy zmarłej osobie dobre intencje i wszytko inne, co dobre mają do zaoferowania. Tanity nazywa to "dobroczynność".

Na parterze domu był ustawiony mały ołtarzyk; na niskim stoliku, przybranym kwiatami, stała figurka buddy, a przed nim kilka miseczek z jedzeniem. W głównym punkcie pomieszczenia było wydzielone miejsce dla 9 mnichów, którzy odziani w szafranowe szaty siedzieli w rzędzie na zielonych poduszkach i recytowali sutry. Po całym domu była przeciągnięta biała nitka, przy pomocy której, tuż przed rozpoczęciem ceremonii, dołączeni zostali także mnisi. Jak później wytłumaczyła mi Tanita, to dla ochrony ducha jej babci.

piątek, 24 sierpnia 2012

Dzień 27. Powrót do Bangkoku

Po południu wracamy do Bangkoku, więc chciałyśmy jeszcze przed wyjazdem skoczyć na plażę. I omal nam się udało. Po 10 minutach plażowania zaczęło lać jak z cebra. Ogarnęłyśmy mi czepek na włosy (bo po trwałej nie można ich zmoczyć) i wróciłyśmy do hostelu. Był niezły ubaw, bo wyglądałam jak niezły głupek, paradując po mieście jakbym właśnie uciekła spod prysznica:) 

czwartek, 23 sierpnia 2012

Dzień 26. Krabi

Dzisiaj wybrałyśmy się do Świątyni Jaskini Tygrysa (Tiger Cave Temple, Wat Tham Seua). Jej główną atrakcją jest wspinaczka na szczyt góry, która znajduje się na terenie kompleksu świątynnego. Aby się tam dostać trzeba pokonać 1237 stromych schodów. 

1237 schodów na szczyt góry.
Kiedy przyjechałyśmy na miejsce nawet się nie zdziwiłyśmy widząc plastikowego tygrysa umieszczonego w skalnej wnęce, to już dla nas norma:) Żadna z nas nie wpadła na pomysł spotkania tu prawdziwej bestii. Zgodzie z oczekiwaniami, największymi kotami w okolicy były wszędzie wałęsające się dachowce:) Udałyśmy się więc w głąb świątyni, aby wspiąć się po słynnych schodach. Widok z góry wart był wysiłku. Niestety Tanicie nie udało się tam dotrzeć ze względów zdrowotnych. 

środa, 22 sierpnia 2012

Dzień 25. 4 wyspy

Tak tu pięknie! (Phra Nanag Island)
W porównaniu z północą, południe Tajlandii jest bardzo skomercjalizowane, szczególnie w okolicach Phuket (gdzie się właśnie znadjujemy). Tu już nie ma takiej swobody w przemieszczaniu się i organizowaniu wszystkiego na własną rękę. Na pobliskie wyspy można się dostać jedynie prywatną łódką lub wykupując zorganizowaną wycieczkę. Ta pierwsza opcja jak na razie nie jest w naszym zasięgu, więc wybrałyśmy się na komercyjną wyprawę na 4 pobliskie wysepki; Phra Nang, Chicken, Tup i Poda. 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Dzień 24. Krabi

Dzisiaj rano pojechałyśmy zobaczyć wodospad i gorące źródła. droga tutaj była przepiękna. Przez większość czasu jechałyśmy krętą drogą wśród plantacji palm od wioski do wioski, z góry świeciło piękne słońce, a w oddali wyłaniały się strome wzgórza gęsto porośnięte drzewami. Tajlandia to piękny kraj. I to słońce... Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Dzień 23. Ko Samui

Z samego rana Tanita ogarnęła bilety do Krabi. Miałyśmy niezłego farta, bo wszystkie bilety były już wykupione, ale jakaś para odwołała rezerwację, bo się pochorowali. Przed wyjazdem postanowiłyśmy pojechać jeszcze na lotnisko, bo gdzieś wyczytałam, że warto bo jest unikatowe - całe zrobione z drewna. Rany, dawno nie widziałam tak gównianej atrakcji turystycznej. Nie dość że bez sensu, to jeszcze o mało co nie spóźniłyśmy się na łódkę powrotną do Surat That (skąd miałyśmy autokar do Krabi). Wyczucie czasu bardzo w naszym stylu:)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Dzień 22. Ko Samui

Dotarłyśmy tu jeszcze przed południem. Pogoda jest przepiękna, więc szybko ogarnęłyśmy nocleg i wypożyczyłyśmy skuter żeby zwiedzić wyspę. Niestety oba wodospady, które chciałyśmy zobaczyć wyschły, bo dawno nie padało. W końcu jest pora deszczowa, no nie? O co chodzi?! Odpuściłyśmy więc i pojechałyśmy prosto na plażę, gdzie zaliczyłyśmy lekkiego zgona i przespałyśmy zachód słońca:)

Ko Samui jest dość małą wyspą (objechałyśmy ją całą dookoła dwa razy w ciągu jednego dnia) i nie ma tu nic poza plażami. Wieczorem sprawdziłyśmy wycieczki organizowane na pobliskie wyspy, ale po przejrzeniu kilku ofert postanowiłyśmy, że wrócimy je zobaczyć innym razem, a jutro pojedziemy na południe do Krabi albo od Pukhet, w zależności od dostępnych połączeń.

sobota, 18 sierpnia 2012

Dzień 21. Bangkok

Zaraz po przybyciu do Bangkoku poszłyśmy do Appla z moim laptopem. Ku naszemu zdumieniu przy ladzie okazało się, że wszystko jest z nim w porządku. Wyszłyśmy na dwie kretynki, ale to nic, najważniejsze że laptop działa.

Wieczorem jedziemy pociągiem do Surat Thani. Jest jeszcze dużo czasu, więc wpadłyśmy na kilka godzin do domu Tanity. 

piątek, 17 sierpnia 2012

Dzień 20. Chiang Mai

Z samego rana wszyscy spakowaliśmy plecaki, wynajęliśmy tuk tuka i odstawiłyśmy Patricka na lotnisko. Coś tam przebąkiwał, że może jeszcze wróci na chwilę do Tajlandii, ale nie sądzę. Niech się dobrze bawi w Wietnamie i oby jego ręka wytrzymała ten pomysł:)

A to drugie i ostatnie wspólne zdjęcie.
Z lotniska pojechałyśmy skuterem na stację kolejową żeby kupić bilety powrotne do Bangkoku. Wracając z dworca natknęłyśmy się na bandę policjantów i musiałyśmy uciekać pod prąd, bo obie bez kasków, do tego jeszcze na złym pasie... Nie powiem, adrenalina podskoczyła. 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dzień 19. Pai

Na dzisiaj był ambitny plan, wstać o 6 rano i do wieczora zobaczyć wszystko co znajduje się w okolicy. Ledwo zwlokłyśmy się z łóżka o 9...

Pierwsze miejsce, które odwiedziłyśmy to chińska wioska. Kiczu jeszcze więcej niż w przeciętnym China Town, czyli dokładnie to czego można się było spodziewać. Już tutaj zaczęło padać, ale twardo, nie poddając się, z pozytywnym nastawieniem wyruszyłyśmy dalej, zobaczyć jakiś wodospad. Kurde, ale dramat. Następny przereklamowany punkt na mapie Tajlandii. Tu dorwała nas silna ulewa, która dała nam trochę do myślenia. Zdecydowałyśmy wrócić jak najszybciej do Chiang Mai i zaciągnąć Particka na południe, gdzie mógłby spokojnie wydobrzeć na plaży popijając drinka z parasolką (bo to na pewno przyspieszyłoby działanie środków przeciwbólowych:).

środa, 15 sierpnia 2012

Dzień 18. Pai

Koło południa pojechałyśmy skuterem do Pai, małego miasteczka na północ od Chiang Mai. Leży ono w górach i słynie z przepięknych widoków oraz plemion górskich. Patrick musiał zostać w hostelu, bo jego stan nie pozwala mu jeszcze podróżować. Pewnie znacznie mu się polepszy przez te dwa dni jak nas nie będzie. Oby.

Dotarłyśmy na miejsce pod wieczór. Droga zajęła nam strasznie dużo czasu, ponieważ padało i musiałyśmy przeczekiwać deszcz kilkakrotnie. W końcu jest pora deszczowa... Niemal cała droga prowadzi krętymi zawijasami wśród przepięknych widoków. Wyniosłe góry przykryte gęstymi chmurami otaczające głębokie doliny, po prostu bajkowo!

wtorek, 14 sierpnia 2012

Dzień 17. Okolice Chiang Mai

Starsza kobieta wyszywająca w wiosce.
Koło południa razem z Tanitą pojechałyśmy zwiedzać okolice Chiang Mai. Tą biedną kalekę zostawiłyśmy w domu, już zaczyna powoli wymyślać i narzekać, więc mu się poprawia i możemy odetchnąć z ulgą:)

Najpierw zatrzymałyśmy się w jakiejś świątyni, z której miał być piękny widok na okolicę. Tanita od razu odpuściła sobie wspinaczkę po schodach, ale ja nie. Jak już tu przyjechałyśmy, to warto sprawdzić czy było warto się fatygować. Ale nie było. Na górze okazało się, że znowu turyści muszą płacić, więc bez skrupułów wślizgnęłam się bocznym wejściem. Ostatnio zauważyłam, że w większości miejsc da się przyszachraić na wejściówkach. Gdzieś muszą być granice naciągactwa. Szczególnie, że widok z góry niczym się nie różnił od tego z darmowego punktu widokowego znajdującego się nieopodal. Sama świątynia była ładna, znów inna niż poprzednie, ale już widziałam ich tyle, że nawet nie chciało mi się wyciągać aparatu. Ciekawe, że ta świątynia bardziej przypominała bazar niż miejsce kultu. Wszędzie było pełno sklepików sprzedających przekąski i różne duperele. Szybko wróciłam na dół i dołączyłam do Tanity buszującej w sklepikach z pamiątkami.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

sobota, 11 sierpnia 2012

Dzień 14. Ambulans

Dzisiejszy dzień zaczął się bardzo pomyślnie. Z samego rana wypożyczyliśmy dwa skutery i wyruszyliśmy w trasę. Zdążyliśmy się zgubić zanim dojechaliśmy do pierwszego punktu. Przejechaliśmy zjazd i trochę nam zajęło do wyznaczonego miejsca. Zatrzymaliśmy się przy farmie węży. Strasznie żałuję, że tam poszliśmy. Zwierzęta, nie tylko węże, były trzymane w małych obskurnych klatach, na "show" trzech panów dało pokaz jak dostarczyć niezłą dawkę stresu bezbronnym zwierzętom. Myślałam, że się popłaczę. Niby mam zdjęcie z pytonem, ale co z tego, skoro poczucie winy tak mnie zblazowało, że przyrzekłam sobie unikać takich miejsc do końca życia. Po prostu dramat.

Potem pojechaliśmy coś przekąsić. Wciąż zmasakrowana psychicznie wypaliłam sobie usta chili. To był pierwszy raz kiedy dosłownie popłakałam się od przypraw. Najśmieszniejsze było to, że Tanita poprosiła o łagodne porcje dla nas wszystkich, ale okazało się, że było to łagodne jedynie dla lokalnej ludności. Przy tym nawet indonezyjskie jedzenie to pestka. Przynajmniej zapomniałam o maltretowanych zwierzętach... W sumie jedzenie było bardzo dobre, tylko trzeba było wydłubać wszystkie papryczki. I do tego jeszcze mieliśmy niezły ubaw.

piątek, 10 sierpnia 2012

Dzień 13. Chiang Mai

Rano dołączyła do nas Tanita Tajka. Dzień rozpoczęliśmy od poszukiwań jakiegoś lepszego hostelu, bo ten w którym spaliśmy dzisiaj był lekko obskurny. Uporaliśmy się z tym szybko i ruszyliśmy w miasto.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dzień 12. Lampang

Centrum Ochrony Tajskich Słoni
Drugi dzień w Lampang. Poranek zapowiadał się bardzo nieciekawie, od wczoraj po południu padało nonstop, więc organizacja szła baaardzo powoli. Śniadanie zjedliśmy w porze lunchu i właśnie wtedy przestało padać. Stwierdziliśmy, że w takim razie uda nam się jeszcze zobaczyć słonie. Kobieta prowadząca nasz hostel poinformowała nas, że musimy się pospieszyć, bo ostatni pokaz zaczyna się za mniej niż godzinę, słonie znajdują się 37 km od Lampang, a my nie mamy jeszcze wypożyczonego skutera. Prędko uwinęliśmy się ze wszystkim i wyruszyliśmy w drogę. Dotarliśmy na miejsce 5 minut przed pokazem, chociaż chyba ominęło nas kompanie zwierzaków.

środa, 8 sierpnia 2012

Dzień 11. Świt

Wstaliśmy z samego rana, jeszcze przed świtem, żeby zdążyć na wschód słońca w Parku Historycznym. Wyczytałam gdzieś w internecie, że warto się wysilić, ponieważ wszystkie figury są zwrócone twarzą na Wschód i najpiękniej prezentują się właśnie w promieniach wschodzącego słońca. 

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dzień 10. Sukhothai

Główną atrakcją turystyczną Sukhothai jest rozległy Park Historyczny, który składa się z trzech dużych części. My (ja i Patrick Kanadyjczyk) widzieliśmy tylko główną, co w zupełności wystarczyło, bo większość to i tak świątynie, Buddowie i stupy. Stylem i kolorystyką stare Sukhothai bardzo przypomina mi Ajutthaję, co sprawiło, że oba te miejsca zlały mi się w jeden obraz, mimo iż to pierwsze jest znacznie lepiej zachowane.

Park Historyczny w Sukhothai

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dzień 9. Ajutthaja

Ajutthaja to historyczna stolica Tajlandii, która została zniszczona przez Birmańczyków w XVIII wieku. Stare miasto ma bardzo ciekawą lokalizację, gdyż znajduje się na naturalnej wyspie powstałej u zbiegu trzech rzek. Ajutthaja nigdy nie została odbudowana, dlatego mieliśmy okazję podziwiać imponujące ruiny sprzed wieków. Niezła odskocznia od wypacykowanych świątyń Bangkoku.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dzień 8. Organizacja

Dzisiaj był dzień organizacyjny. Razem z Patrickiem Kanadyjczykiem zaplanowaliśmy mniej więcej podróż na następne 9 dni, zapakowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy do pobliskiego miasta Ajutthaja.

sobota, 4 sierpnia 2012

Dzień 7. Bangkok

Wat Prakeo
Nareszcie dotarłam do Pałacu Królewskiego! To ostatni punkt na mapie Bangkoku, który chciałam odwiedzić. Ładny, ale w sumie nic specjalnego, trochę jak Zamek w Warszawie - warto zobaczyć, ale tylko raz. W obrębie pałacu znajduje się także ta świątynia, którą widziałam dwa dni temu (ta, co były takie tłumy). Poszłam zobaczyć, tym razem na spokojnie. Kolorowa i bogato zdobiona złotem. Ciekawe, że na pierwszy rzut oka wszystkie tajskie świątynie wyglądają tak samo, ale każda z nich ma w sobie coś bardzo charakterystycznego.

Dzisiaj zwiedzałam miasto razem z Patrickiem z Kanady. Tanita poznała go w Szanghaju i zaprosiła do Bangkoku, poznaliśmy się dzisiaj rano. Prawdopodobnie będzie podróżował razem z nami po Tajlandii, przynajmniej tyle, na ile starczy mu czasu.

piątek, 3 sierpnia 2012

Dzień 6. Maeklong & Amphawa

Przy śniadaniu opowiadałyśmy sobie dziwne sny jakie się nam przyśniły zeszłej nocy. Obie stwierdziłyśmy, że to pewnie po wizycie w świątyni... Podziałało lepiej niż zioło:D

Koło południa wybrałyśmy się razem z rodzicami Tanity w odwiedziny do jej babci. Miałam okazję zobaczyć jak Tajowie spędzają wolny czas z rodziną. Dzisiaj jest drugi dzień świąt i po drodze do rodzinnej wioski mijaliśmy pochód z okazji Khao Phansa. Dzień upamiętniający pierwsze kazanie Buddy w Parku Jeleni (wczoraj), jest także dniem, kiedy wyświęca się nowych mnichów. W Tajlandii wszyscy mężczyźni wstępują na jakiś czas do klasztoru (mają dowolność kiedy i na jak długo). Następny dzień (dzisiaj), jest dla nich pierwszym dniem mniszego stanu, i właśnie z tej okazji obchodzi się święto Khao Phansa. Ulicami maszerują tancerze i tancerki przy akompaniamencie głośnej muzyki. Niektórzy ludzie niosą też mnóstwo kwiatów, a inni jakieś transparenty. Pochód jest bardzo kolorowy i radosny.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Dzień 5. Bangkok

Rano wybrałam się do Pałacu Królewskiego i pobliskiej świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Prakeo). Okazało się, że 2 sierpnia jest święto narodowe z okazji pierwszego kazania Buddy i Pałac jest zamknięty, za to wstęp do świątyni wolny. Tuż przed jej bramą ściskał się wielki tłum, i jakiś pracownik krzyczał przez megafon: "NO FOREJNER. NOOO FOREJNER. FOREJNER ŁEJT!!! FOREJNER ŁANOKOOOLK. MUWEŁEJJJ! MUWWW!" Trzeba było czekać prawie 40 minut na wejście, po czym okazało się, że w środku i tak dużo się nie zobaczy, bo część wydzielona dla turystów jest strasznie mała. W sumie można było tylko wejść i wyjść. O dupę rozbić takie zwiedzanie. Powinnam była odpuścić już na wejściu, zaoszczędziłabym pół dnia ze swojego życia. Za to miałam rzadką okazję doświadczyć tajskie zarządzanie w ekstremalnych warunkach:)

Tłumy przed Świątynią Szmaragdowego Buddy (Wat Prakeo).

środa, 1 sierpnia 2012

Dzień 4. Bangkok

Najstarszą świątynią stolicy jest Wat Pho (Temple of the Reclining Buddha, czyli Świątynia Leżącego Buddy), datowana na około XVI wiek. Wybrałyśmy się tam z rana razem z Tanitą Tajką. Jest to nie tylko najstarsza, ale także największa świątynia w Bangkoku. Znajduje się tam monumentalny posąg leżącego Buddy (43 m długości, 15 m wysokości), szkoła tajskiego masażu oraz cmentarz członków rodziny królewskiej. W Tajlandii zmarłych się kremuje, a prochy i resztki kości umieszcza się w stupie, jeżeli kogoś na to stać. Im ważniejsza osoba, tym większa stupa, jakby grobowiec kształtem przypominający dzwon z niby iglicą.

Wat Pho, po bokach widać fragmenty gigantycznych królewskich stup.

wtorek, 31 lipca 2012

Dzień 3. Bangkok

Z rana dwóch pracowników podwiozło nas na motorach do China Town. Kiedy tylko zbliża się do tej dzielnicy, już z oddali czuć zapach chińskich ziół. Za dnia jest tam zupełnie inaczej niż w nocy. Nie jest to zbyt urokliwe miejsce, ale za to ma niesamowity klimat. Wystarczy zboczyć tylko trochę z głównej ulicy, a od razu trafia się w gąszcz wąskich uliczek wypchanych straganami, gdzie ludzie sprzedają dosłownie wszystko. I faktycznie jest tam chińsko. Chociaż z drugiej strony dokładnie tak wyobrażałam sobie bazary w Bangkoku. Przedzierając się przez tłum ludzi i motocykli czułam się zupełnie jak na planie filmowym. Rewelacja!

Główna ulica China Town

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dzień 2. Bangkok

Dzisiaj zostałam wysłana sama w miasto. Najpierw pojechałam metrem do ogromnego centrum handlowego Paragon. Wielkie, 7 czy 8 pięter, tak samo jak w Chinach. Generalnie Galeria Krakowska albo Dominikańska mogą się schować:) Z godzinę zajęło mi znalezienie wyjścia... W sumie w Chinach też czasem zdarza mi się zgubić w centrach handlowych.

Park Lumphini
Z Siam, czyli centrum handlu i rozrywki, przeszłam się do parku Lumphini. Park jest bardzo duży i znacznie mu bliżej do europejskich, niż do chińskich. Został nazwany na cześć Lumbini, miejsca narodzin Buddy w Nepalu. Tak dla orientacji; jego powierzchnia wynosi prawie 60 hektarów, czyli jest trochę większy niż krakowskie Błonia.

niedziela, 29 lipca 2012

Dzień 1. Bangkok

Baozi
Dzisiaj miałam okazję przyjrzeć się jak Tanita Tajka rozwija swój biznes. Sprzedaje ona chińskie pampuchy (bāozi 包子) w tajskim stylu. Obecnie powoli tworzy markę i rozwija sieć sprzedażową. Jednym z jej odbiorców jest sklep spożywczy na kampusie szkoły wojskowej, gdzie się dzisiaj wybrałyśmy ze świeżą dostawą. W Tajlandii wszyscy mężczyźni mają teoretyczny obowiązek wstąpienia do armii na 3 lata. Kobiety mają w tym względzie dowolność. Większość mężczyzn, tak jak jej brat, idą do szkoły wojskowej (coś w rodzaju naszego gimnazjum, lub liceum) i mają trening z głowy. Jest też druga opcja. Jeżeli ktoś nie chce odbyć służby w szkole, to po jej ukończeniu losje kartę czerwoną, lub czarną. (Nie pytajcie co, jak i gdzie:) Jak wyciągnie czerwoną, to musi iść do wojska, a jak czarną to zostaje zwolniony z tego obowiązku. Śmiesznie, co?

Na miejscu!

Właśnie dojechałam na miejsce. Z wizą nie było najmniejszego problemu. Nic nie sprawdzali, tylko przybili pieczątkę i załatwione. Tak lubię! Bez tego całego komunistycznego bulszitu, który jest obecny w Chinach na każdym kroku.

Podróż zaczęła się szczęśliwie. Dotarłam przed gate 5 min przed otwarciem. Gdyby nie przypadkowo poznany Niemiec Stefan, to pewnie bym się spóźniła. Tym razem chciałam wypróbować Maglev'a, czyli kolej magnetyczną, żeby się dostać na lotnisko. Ale pomieszały mi się przystanki w metrze i wysiadłabym 3 stacje za daleko. Na szczęście Stefan Niemiec też jechał na lotnisko i zgarnął mnie po drodze. Nie ma to jak uśmiech losu. Oby tak dalej:)

środa, 4 lipca 2012

Kurs: Tajlandia

Właśnie kupiłam bilet do Bangkoku! Wylatuję 28 lipca, a wracam 27 sierpnia - całe trzydzieści dni bez Chinoli:) Już nie mogę się doczekać! 

Mam nadzieję, że pogoda dopisze, bo teoretycznie jest pora deszczowa i powinno nonstop lać... W te rejony zwykle jeździ się w naszą zimę, bo wtedy jest pora sucha, czyli cały czas świeci piękne słońce, a temperatura jest mniej więcej taka sama. Pytałam się o to swoją koleżankę Tajkę... Tajowie to naród, dla którego problemy generalnie nie istnieją, więc w odpowiedzi usłyszałam coś w rodzaju: "U nas nawet jak pada, to jest pięknie, ciepło i przyjemnie. Nie masz się co martwić, bo i tak będzie fajnie." Więc, kupiłam bilet i wydrukowałam potwierdzenie. 

niedziela, 22 kwietnia 2012

Lokalny  Śpioch


Pan Chińczyk, który osiągnął mistrzostwo w spaniu. Chińczycy mają zaskakującą umiejętność odpoczywania w każdych warunkach. Na siedząco, na stojąco, na leżąco... Wyspać można się zawsze i wszędzie, przecież praca nie ucieknie.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Pociąg krzeseł


Ile krzeseł można zmieścić na trójkołówce? Przynajmniej tyle co na zdjęciu i jeszcze trochę. Ten pan na pewno dał by radę zapakować jeszcze drugie tyle, tylko pewnie krzeseł mu zabrakło. W Chinach ładowność pojazdów jest niemal nieograniczona - zaraz po przekroczeniu chińskiej granicy ładowność przeciętnego roweru, skutera, wózka czy przyczepy wzrasta przynajmniej dziesięciokrotnie. Ja bym nie zmieściła tylu mebli do ciężarówki, a co dopiero przewieźć to wszystko na dwóch kółkach!

wtorek, 10 kwietnia 2012

Niespodzianka

Dzisiaj miła niespodzianka. Zamiast deszczu, trochę słońca i 26 stopni ciepła. Pogoda w Szanghaju jest bardzo zmienna, jedyne co się nie zmienia to wysoka wilgotność. Jest bardzo parno, zapowiedź lata.

Przejażdżka skuterem w takich warunkach to czysta przyjemność. Ale najpierw trzeb było go naprawić. Odkąd się przeprowadziłam, stał zaniedbany na parkingu z flakiem i zepsutą baterią. Flaka złapałam prawdopodobnie wyjeżdżając po schodach z garażu w poprzednim mieszkaniu. Tak. Na prawdę ci mistrzowie budownictwa zrobili schody do garażu. Codziennie musiałam zjeżdżać i wyjeżdżać swoim wehikułem po schodach. Rowery i większość małych skuterków mieściła się na wąskim ozdobnym pasie płytek przy ścianie po której mogły być sprowadzone lub wyprowadzone z budynku. Ale mój skuter jest duży, ciężki i mało skrętny, więc się nie mieścił. Schody miały zakręt, co jeszcze bardziej utrudniało całą operację. Ale takie rzeczy to tutaj norma. Widziałam kiedyś mieszkanie gdzie jedyna umywalka znajdowała się na balkonie w sypialni...

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Przeprowadzka


Lany Poniedziałek, ale ze Śmigusa nici. Pogoda jest okropna, wieje zimny wiatr i pada deszcz. W tym roku Wielkanoc minęła w sumie niezauważona.

Dawno jestem po przeprowadzce, a mieszkanie jest już posprzątane. Z chińskiego poziomu czystości przeszło na europejskie 'może być'. Jeszcze tylko w kuchni zostało kilka rzeczy do doczyszczenia i będzie super. Te mądrale z reklam środków czystości powinny przetestować swoje cuda na chińskich kuchniach. Od razu zrzedłaby im mina...

Przeprowadziłam się niecałe dwa tygodnie temu. Teraz mieszkam na tym samym osiedlu co Kuba Polak. (Można sprawdzić można na mapie, klikając w 'lokalizacja' pod postem. Musi być włączona opcja mapa a nie satelita, bo ta nie pokrywa się z rzeczywistością.) Swoje rzeczy przewoziłam na skuterze. W Europie pewnie to wszystko ledwie zmieściłoby się do vana, ale w Chinach nie ma takiej rzeczy, której nie dałoby się przewieźć na skuterze. Materac zrolowany razem z pościelą na siedzeniu dla pasażera, 3 kartony między nogami, plecak na plecach, jakieś pudełko i kwiatek w kufrze oraz walizka na ubrania przywiązana za skuterem. (Tak, torba jechała po ulicy, przywiązana z tyłu. Jakby ktoś był ciekawy, to wyciąga 35 km/h. Kółka całe, z lekkim sercem mogę polecać teraz firmę Samsonite:) Mniej więcej tak objuczonym skuterem zostały wykonane trzy rundki i po krzyku.

czwartek, 29 marca 2012

Pudong 浦东

Korzystając z pięknej pogody wybrałam się na długą wycieczkę na rolkach. Jechałam od domu do Bundu - łącznie koło 20 km. Szanghaj to idealne miejsce na rolki. Jest tu pełno ścieżek rowerowych, po których można swobodnie jeździć. Wstyd przyznać, ale nasze drogi się nie umywają. Jeżdżąc trzeba tylko uważać na napierający ze wszystkich stron tłum Chińczyków:).


Oto panorama najnowocześniejszej dzielnicy Szanghaju - Pudong. Zdjęcie jest zrobione z Bundu - promenady biegnącej wzdłuż brzegu rzeki Huangpu. Dzieli ona miasto na dwie części: wschodnią i zachodnią. Bund leży po zachodniej, a Pudong po wschodniej. Ja mieszkam jakieś 10 km na zachód od tego miejsca.

poniedziałek, 26 marca 2012

Salon Paznokci


To by było na tyle jeżeli chodzi o tłumaczenia angielsko-chińskie. Nie ma to jak pomylić salon kosmetyczny z warzywniakiem. Jest nawet słowo: "chinglish" (chinese + english), określające chińskie próby porozumiewania się po angielsku. Błędne tłumaczenia, zabawne literówki, znaki, czy instrukcje obsługi gramatycznie nie mające żadnego sensu, i jeszcze wiele wiele innych to tutaj zabawny element codzienności. Ciekawy zbieg okoliczności: ten sklep z owocami, tak samo jak słynna toaleta, także znajduje się przy ulicy Ogrodu Głupoty.

sobota, 24 marca 2012

Tutejszy mięsny

 
Panie z sanepidu by się popłakały... W Europie garaże są czystsze niż ten sklep. Niestety taka higiena jest tutaj na porządku dziennym. U rzeźnika, jak na zdjęciu, mięso jest stale wystawione na 30 stopniowy upał. Na targach, jest chowane w zamrażarkach, które są wyłączane na noc, a mięso jest w kółko zamrażane i rozmrażane. W sumie nie wiadomo co gorsze. Trzecia opcja to supermarket taki jak Tesco albo Carrefour, ale tu mięso też nie jest najlepszej jakości. Znacie legendy krążące o mięsie z hipermarketów w Polsce, to wyobraźcie sobie co musi się dziać w Chinach. To prawda, że część "produktów mięsnych", takich jak niektóre ryby, owoce morza, małe węże, czy coś co przypomina żółwie, można kupić tu jeszcze żywe, ale na targach i tak jest lepszy wybór i wszystko jest świeższe. Jedyne mięso dobrej jakości można dostać w najlepszych (głównie) zagranicznych restauracjach, które zwykle jest sprowadzane z zagranicy.

piątek, 23 marca 2012

Kaligrafia


Wczoraj miałam pierwsze zajęcia praktyczne z chińskiej kaligrafii i malarstwa. Przedmiot jest rewelacyjny. Wykłada taka starsza chińska babeczka, która maluje już od 14 lat. Mistrzostwo! Pochwaliła się nam, że kilka lat temu wygrała jakąś nagrodę malarstwa chińskiego w Singapurze. I faktycznie kobitka wymiata. Kiedy spod jej pędzla wychodzą  gałązki czy liście bambusa, wszystko wygląda to tak prosto. Ale jak my się za to zabraliśmy, to nasze bazgroły ledwo przypominały gąszcz krzaków po przebiegnięciu stada zwierząt.

Te wykłady są bardzo specyficzne. Po pierwsze, zapisały się na nie prawie same skośniaki. Chociaż te zajęcia są obowiązkowe dla szkoły językowej, to dla naszego wydziału (CIP) nie. (Jak się kliknie na 'lokalizację' pod postem to można dokładnie zobaczyć gdzie jest mój wydział. Musi być włączona mapa, a nie satelita.) W szkole językowej są głównie Japończycy i Koreańczycy, więc siłą rzeczy jest ich na tym przedmiocie znacznie więcej. Przez to na tych zajęciach jest zupełnie inaczej niż na tych prowadzonych w CIP, gdzie jest mieszanka kulturowa z całego świata. Cicho jak makiem zasiał. Nikt się o nic nie pyta. Wszyscy przygotowani. Każdy słucha wykładowczyni. Tylko oczywiście Indonezyjczycy zawsze spóźnieni, nieprzygotowani, gadają, nie słuchają, ale za to najlepiej malują:) To fenomen, którego nie możemy pojąć. Indonezyjki są zawsze najpilniejszymi uczennicami, a Indonezyjczycy to ich dokładne przeciwieństwo. Kiedyś myśleliśmy, że to zależy od wyspy z której pochodzą:)

czwartek, 22 marca 2012

Misja wykonana

Mieszkanie znalezione! Jest na tym samym osiedlu na którym mieszka Kuba, w trochę lepszym budynku, ale wnętrze znacznie słabsze. Ma dwie sypialnie, więc teraz szukam kogoś do pary. Oby landlord (właściciel) był normalny, to może będzie się dało wynająć je na dłużej... Zobaczymy.

W ramach sentymentu zrobiłam zdjęcie z balkonu w starym mieszkaniu. Obecnie mieszkam przy ulicy AnShun (Bezpieczna i gładka). Gładka - tak, ale bezpieczna?! W Chinach żadna ulica nie jest bezpieczna. 


Ładny widok, co? A oto cała prawda. 

Angry Bird


Wlew paliwa przerobiony na Angry Bird. Ten pomysł akurat mi się spodobał. Może już za długo tu siedzę...? :) (Dla niewtajemniczonych już tłumaczę; ten ptaszek to postać z prostej gry komputerowej, która ostatnio podbija internet.) Prosty chiński humor.

środa, 21 marca 2012

ul. Ogrodu Głupoty


Nie wiem czy to zdjęcie wymaga dalszego komentarza... Mnie na przykład już takie rzeczy nie dziwią. Przecież najprostszy sposób na pozbycie się niepotrzebnego klozetu to wystawienie go na ulicę. Ktoś w końcu przyjdzie i posprząta. Ciekawe czy ma to coś wspólnego z nazwą ulicy...?

wtorek, 20 marca 2012

Chiński tuning świateł


Oto efekt mieszanki tutejszego poczucia estetyki z kompleksem krótkich rzęs. Tuning pierwsza klasa. Jak przylepianie sobie sztucznych rzęs jeszcze mogę zrozumieć, to upiększanie w ten sposób swojego auta lekko wykracza poza moje granice estetyki. Chińczycy generalnie lubią popełniać takie upiększenia, zarówno w swoim wyglądzie jaki w swoim otoczeniu. Świeci się, jest słodko, puszyście i infantylnie - jest pięknie!:)

poniedziałek, 19 marca 2012

Mieszkanie


Od dwóch tygodni próbuję znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Swoją frustrację postanowiłam wyładować na blogu. Sytuacja jest dokładnie taka sama jak pół roku wcześniej, tyle że drobne doświadczenie nieznacznie ułatwia sprawę.

Aby przybliżyć wam rozmiar problemu zamieściłam tu jedno (jakże wymowne) zdjęcie. Znalazłam je przypadkiem, szukając mieszkania w internecie. Wyobraźcie sobie jak one wszystkie muszą wyglądać w rzeczywistości, jeżeli reklamowane są w ten sposób. To zdjęcie ukazuje dobitnie 3 rzeczy. Znaczenie marketingu dla przeciętnego Chińczyka, poziom zaawansowania chińskiej estetyki oraz tutejsze rozwiązania budowlane. Już wyjaśniam to ostatnie. Widzi ktoś tu prysznic? Ano. A ten cienki sznurek w rogu po prawej stronie? Tak jak mopa można wyjąć z kranu, fugi zeskrobać, a kafelki doszorować (chociaż nie wiem czym, bo brakuje tu tego typu środków - brak popytu), to prysznica znad pralki się nie przeniesie. To jedna z kilku milionów chińskich łazienek zbudowanych w ten sposób. O zasłonce oczywiście zapomnij. Podczas prysznica od razu umyje się z tobą cała łazienka.