Właśnie wróciłam z wyścigu! Było ekstra! Cały dzień biegaliśmy po całym Szanghaju robiąc szalone rzeczy! Całowaliśmy manekiny, organizowaliśmy uliczny taniec, abo śpiewaliśmy przy ladzie w karaoke, lub przez megafon w parku! Tańczyliśmy też Gangnam Style w metrze i ćwiczyliśmy taiji z Chińczykiem, którego lekko wyprowadziliśmy z równowagi. Żaden mistrz nie wytrzyma grupki białasów dookoła siebie niezdarnie naśladujących jego ruchy. Trzeba przyznać, że nieźle się trzymał, ale i tak po chwili wybuchnął śmiechem.
Było kilka zadań, które dostarczyły nam szczególnych wrażeń. Na przykład zrobienie sobie zdjęcia z policją, która dzisiaj była wyjątkowo nieprzyjazna... Jedliśmy też kurze łapki, smażone tofu (sam zapach zbiera na wymioty) i suszoną jaszczurkę. Oblecha! Już przed wyścigiem podejrzewaliśmy, że będzie trzeba zjeść coś obleśnego i zawczasu podzieliliśmy się obowiązkami. A więc: Rich Amerykanin przyniósł ketchup, ja, Eddy Nepalczyk i Mitchell Amerykanin jedliśmy te wszystkie wstrętne rzeczy, a Drishya Nepalczyk i Gileno Brazylijczyk wymiotowali:) Jedzenie wstrętnych potraw to nie jedyne zadania powiązane z żywnością jakie nas dzisiaj czekały. Potrzebowaliśmy też przekonać ulicznego kucharza, aby pozwolił nam samodzielnie przyrządzić grilla, a drugiego żeby samodzielnie przyrządzić smażone noodle. Trzeba było też wynegocjować jedno baozi za darmo (to takie chińskie pampuchy z nadzieniem w środku, zdjęcie tutaj).