niedziela, 29 lipca 2012

Dzień 1. Bangkok

Baozi
Dzisiaj miałam okazję przyjrzeć się jak Tanita Tajka rozwija swój biznes. Sprzedaje ona chińskie pampuchy (bāozi 包子) w tajskim stylu. Obecnie powoli tworzy markę i rozwija sieć sprzedażową. Jednym z jej odbiorców jest sklep spożywczy na kampusie szkoły wojskowej, gdzie się dzisiaj wybrałyśmy ze świeżą dostawą. W Tajlandii wszyscy mężczyźni mają teoretyczny obowiązek wstąpienia do armii na 3 lata. Kobiety mają w tym względzie dowolność. Większość mężczyzn, tak jak jej brat, idą do szkoły wojskowej (coś w rodzaju naszego gimnazjum, lub liceum) i mają trening z głowy. Jest też druga opcja. Jeżeli ktoś nie chce odbyć służby w szkole, to po jej ukończeniu losje kartę czerwoną, lub czarną. (Nie pytajcie co, jak i gdzie:) Jak wyciągnie czerwoną, to musi iść do wojska, a jak czarną to zostaje zwolniony z tego obowiązku. Śmiesznie, co?

Z kampusu pojechałyśmy na targ z owocami, (syf jak ja nie mogę), a potem do Makro żeby kupić produkty na pampuchy. Było super! Najadłyśmy się darmowych rambutanów, pooglądałam sobie tutejsze przyprawy, zapakowałyśmy koszyk i zawinęłyśmy się do domu. Na parkingu mogłam doświadczyć ich niesamowicie wylajtowane podejście do życia. Kiedy na parkingu brakuje miejsc, to zastawiają inne auta. Kiedy przychodzisz i widzisz, że jakieś auto blokuje ci wyjazd, opierasz się tyłem o maskę i odpychasz się powoli nogami od ziemi. W ten sposób, nawet tak drobna kobieta jak mama Tanity jest w stanie przesunąć prawie każde auto, bo nie zaciągają ręcznego. W przypadku dużego auta, woła się parkingowego, który czasami przesówa tak nawet po 3, 4 auta w rzędzie. I najfajniejsze jest to, że takie sytuacje bardzo Tajów bawią. Generalnie, to bardzo szczęśliwi ludzie. Jest to jedna z 3 największych różnic (między Chinami, a Tajlandią) jakie zauważyłam jeżdżąc dzisiaj po Bangkoku; ludzie są znacznie bardziej przyjaźni, nikt nie trąbi na ulicy i budynki są strasznie zaniedbane. Szczerze mówiąc, jedyne zadbane budynki to świątynie, domki dla duchów i wszystko inne co związane z kultem. 

Potem wskoczyłyśmy jeszcze na mały bazar, Można tam było skosztować żuki, świerszcze, jedwabniki i jeszcze kilka innych smakołyków, ale jakoś się nie przemogłam...

Na koniec dnia poszłyśmy na kolację na bufet japoński z całą rodziną; Tanita, jej mama, tata i brat. Jedzenie było pyszne, ale musiałam bardzo uważać, ze względu na ewentualne niepożądane efekty uboczne. Chociaż wszyscy się śmiali, że i tak pewnie mnie to dopadnie (witamy w Azji:) i że w sumie lepiej w Bangkoku, niż w jakiejś mieścinie w dżungli bez toalet. Niby uważam, ale i tak sądzę, że gorzej jak w Chinach to być nie może.

Z dzisiejszych specjałów kulinarnych wyliczyć można: lody o smaku wasabi (mniej więcej tak, jakby dodać wasabi do lodów śmietankowych), ciastka z nadzieniem budyniowym o smaku herbaty z mlekiem, makaron rybny i z 3 gatunki owoców, których nawet nie umiem nazwać.

Wieczorem usiadłyśmy w trójkę nad mapą Bangkoku, żeby zaplanować zwiedzanie na jutro. W trakcie rozmowy wyszło, że bardzo lubię świątynie. (Z tego co na razie wiem, to i tak chyba jedyne co można zobaczyć w stolicy.) I mama Tanity powiedziała, że zna Tajkę, która została mniszką, jako pierwsza kobieta w Tajlandii. Około 5 lat temu wybrała się razem z nią i grupą kobiet w podróż po tajskich świątyniach we wschodniej Azji. Pokazała mi zdjęcia z Indii, Butanu i Nepalu. (Jutro Laos i Kambodża:) Opowiadała mi też dużo o religii i o tym jak ją tu postrzegają.

Na zdjęciach Butan wyglądał przepięknie. Bardzo go chronią przed turystami, więc zachował swój naturalny klimat. Nepal też przedstawiał się zachęcająco. Ale w pamięci najbardziej utkwiło mi zdjęcie mini łódeczek ze świecami na wodzie. Okazało się, że jest miejsce w Indiach, gdzie kładzie się na małą tratwę kwiat, podpala się i puszcza na rzekę. W ten sposób pozwala się oddalić "czemuś złemu", jak nazwała to mama Tanity. Jest to bardzo metaforyczne i nieodparcie przypomina mi coaching. Myślę, że pewnego dnia też się tam wybiorę i zrobię to samo co ona. Bardzo wzruszyło mnie to zdjęcie... Urzeka mnie duchowość Azji. Ich podejście do religii bardziej polega na intuicji i emocjach, niż na dogmatach, tak jak jest to na Zachodzie. Nawet niewierzący mogą tu odnaleźć spokój ducha. Jedną z osób, które potrafiły to docenić był Steve Jobs, który odbył kiedyś duchową podróż do Indii. Ukochał sobie też atmosferę Kioto w Japonii. Ciekawe, że oba te miejsca są też na mojej liście:)

2 komentarze:

  1. Byłem w Bangkoku przez 2 tygodnie. Mieszkańcy faktycznie sprawiają wrażenie szczęśliwych, a ten ich 'lajtowy' styl bycia zdecydowanie ułatwia im życie. To miasto tętni prawdziwą, niczym nieskrępowaną ludzką energią, pomysłowością i witalnością.
    To przykre, ale ze smutkiem wracałem do mojej znerwicowanej i mordowanej regulacjami oraz przepisami W-wy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda.. Powinniśmy brać z nich przykład jak być szczęśliwym/wą. Czasami zdarzy mi się powspominać i zatęsknić za Tajlandią, tajskim uśmiechem i wszechobecnymi świątyniami.

      Usuń