To bardzo ciekawa historia. Wszystko zaczęło się ponad 10 lat temu, kiedy pewnego dnia moja mama oznajmiłam mi, że czas rozpocząć naukę drugiego języka obcego. I że może niemiecki, albo francuski...? Obie opcje przekreśliłam na wstępie. To może hiszpański? Mimo, iż to brzmiało znacznie bardziej zachęcająco, odparłam, że jak mam się czegoś uczyć, to ma to być ciekawe. Znam już angielski, więc się wszędzie dogadam (teraz wiem, że to niekoniecznie jest prawda); drugi język może być mniej praktyczny. To czego ty chcesz się uczyć dziecko? “Chińskiego!”
Dlaczego chiński? Miałam wtedy jakieś 10 lat i nie miałam bladego pojęcia o Chinach. Tak jak dla większości ludzi na Zachodzie, Chiny, Japonia, czy Korea, były dla mnie jednym i tym samym. Mimo to, Daleki Wschód był tajemniczy, odmienny i niezrozumiany, przez co bardzo pociągający... No więc, dlaczego chiński? Dlatego, że wymawia się krócej niż “japoński”. Wtedy kompletnie nie miało to dla mnie znaczenia i rzuciłam pierwsze co padło mi na myśl - po prostu podałam najkrótszą odpowiedź. Moja wiedza o Chinach była tak słaba, że na pierwszych zajęciach odpowiedziałam nauczycielce, że stolicą Chin jest Tokio.