poniedziałek, 27 sierpnia 2012

niedziela, 26 sierpnia 2012

Dzień 29. Pattaya

Przyjechaliśmy tu wczoraj późnym popołudniem i zaraz po zameldowaniu się w hotelu ruszyliśmy w miasto. Ciężko opisać, co tu się dzieje. Pattaya słynie z seksturystyki, ale ogrom tego zjawiska znacznie przerósł moje oczekiwania. Ulice wzdłuż plaży okupują legiony prostytutek i wszędzie pełno starszych Białasów z młodym Tajkami. To dopiero początek... Wieczorem poszliśmy na Walking Street, czyli słynny deptak dla klubowiczów. W ciągu pierwszych 10 minut zostałam zaproszona do sex-shopu, na seks masaż i lesbijski show. Miejsce aż ocieka najróżniejszymi usługami erotycznymi. 3/4 lokali w centrum to nocne kluby, masaże z happy endem i wszelkiego innego rodzaju show kierowane w różne gusta

Zagadka na dziś: Która z nich to facet?:)
To co naprawdę zwaliło mnie z nóg to Alcazar Show, czyli kabaret z udziałem ladyboy'ów. Jest to niecodzienna wizytówka tego miasta. Ladyboy to mężczyzna, który zmienił płeć przy pomocy operacji plastycznych i leków hormonalnych. Widzisz na scenie 20 tańczących kobiet, ale wiesz że żadna z nich nie jest kobietą. To naprawdę dziwne uczucie...

sobota, 25 sierpnia 2012

Dzień 28. Bangkok

Do stolicy dotarłyśmy nad ranem. Przed wyjazdem do Pattayi wzięłyśmy jeszcze udział w rodzinnej ceremonii organizowanej w domu Tanity. Była ona poświęcona jej zmarłej babci. Robią coś takiego raz do roku, dla każdego zmarłego. Cała rodzina przekazuje wtedy zmarłej osobie dobre intencje i wszytko inne, co dobre mają do zaoferowania. Tanity nazywa to "dobroczynność".

Na parterze domu był ustawiony mały ołtarzyk; na niskim stoliku, przybranym kwiatami, stała figurka buddy, a przed nim kilka miseczek z jedzeniem. W głównym punkcie pomieszczenia było wydzielone miejsce dla 9 mnichów, którzy odziani w szafranowe szaty siedzieli w rzędzie na zielonych poduszkach i recytowali sutry. Po całym domu była przeciągnięta biała nitka, przy pomocy której, tuż przed rozpoczęciem ceremonii, dołączeni zostali także mnisi. Jak później wytłumaczyła mi Tanita, to dla ochrony ducha jej babci.

piątek, 24 sierpnia 2012

Dzień 27. Powrót do Bangkoku

Po południu wracamy do Bangkoku, więc chciałyśmy jeszcze przed wyjazdem skoczyć na plażę. I omal nam się udało. Po 10 minutach plażowania zaczęło lać jak z cebra. Ogarnęłyśmy mi czepek na włosy (bo po trwałej nie można ich zmoczyć) i wróciłyśmy do hostelu. Był niezły ubaw, bo wyglądałam jak niezły głupek, paradując po mieście jakbym właśnie uciekła spod prysznica:) 

czwartek, 23 sierpnia 2012

Dzień 26. Krabi

Dzisiaj wybrałyśmy się do Świątyni Jaskini Tygrysa (Tiger Cave Temple, Wat Tham Seua). Jej główną atrakcją jest wspinaczka na szczyt góry, która znajduje się na terenie kompleksu świątynnego. Aby się tam dostać trzeba pokonać 1237 stromych schodów. 

1237 schodów na szczyt góry.
Kiedy przyjechałyśmy na miejsce nawet się nie zdziwiłyśmy widząc plastikowego tygrysa umieszczonego w skalnej wnęce, to już dla nas norma:) Żadna z nas nie wpadła na pomysł spotkania tu prawdziwej bestii. Zgodzie z oczekiwaniami, największymi kotami w okolicy były wszędzie wałęsające się dachowce:) Udałyśmy się więc w głąb świątyni, aby wspiąć się po słynnych schodach. Widok z góry wart był wysiłku. Niestety Tanicie nie udało się tam dotrzeć ze względów zdrowotnych. 

środa, 22 sierpnia 2012

Dzień 25. 4 wyspy

Tak tu pięknie! (Phra Nanag Island)
W porównaniu z północą, południe Tajlandii jest bardzo skomercjalizowane, szczególnie w okolicach Phuket (gdzie się właśnie znadjujemy). Tu już nie ma takiej swobody w przemieszczaniu się i organizowaniu wszystkiego na własną rękę. Na pobliskie wyspy można się dostać jedynie prywatną łódką lub wykupując zorganizowaną wycieczkę. Ta pierwsza opcja jak na razie nie jest w naszym zasięgu, więc wybrałyśmy się na komercyjną wyprawę na 4 pobliskie wysepki; Phra Nang, Chicken, Tup i Poda. 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Dzień 24. Krabi

Dzisiaj rano pojechałyśmy zobaczyć wodospad i gorące źródła. droga tutaj była przepiękna. Przez większość czasu jechałyśmy krętą drogą wśród plantacji palm od wioski do wioski, z góry świeciło piękne słońce, a w oddali wyłaniały się strome wzgórza gęsto porośnięte drzewami. Tajlandia to piękny kraj. I to słońce... Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Dzień 23. Ko Samui

Z samego rana Tanita ogarnęła bilety do Krabi. Miałyśmy niezłego farta, bo wszystkie bilety były już wykupione, ale jakaś para odwołała rezerwację, bo się pochorowali. Przed wyjazdem postanowiłyśmy pojechać jeszcze na lotnisko, bo gdzieś wyczytałam, że warto bo jest unikatowe - całe zrobione z drewna. Rany, dawno nie widziałam tak gównianej atrakcji turystycznej. Nie dość że bez sensu, to jeszcze o mało co nie spóźniłyśmy się na łódkę powrotną do Surat That (skąd miałyśmy autokar do Krabi). Wyczucie czasu bardzo w naszym stylu:)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Dzień 22. Ko Samui

Dotarłyśmy tu jeszcze przed południem. Pogoda jest przepiękna, więc szybko ogarnęłyśmy nocleg i wypożyczyłyśmy skuter żeby zwiedzić wyspę. Niestety oba wodospady, które chciałyśmy zobaczyć wyschły, bo dawno nie padało. W końcu jest pora deszczowa, no nie? O co chodzi?! Odpuściłyśmy więc i pojechałyśmy prosto na plażę, gdzie zaliczyłyśmy lekkiego zgona i przespałyśmy zachód słońca:)

Ko Samui jest dość małą wyspą (objechałyśmy ją całą dookoła dwa razy w ciągu jednego dnia) i nie ma tu nic poza plażami. Wieczorem sprawdziłyśmy wycieczki organizowane na pobliskie wyspy, ale po przejrzeniu kilku ofert postanowiłyśmy, że wrócimy je zobaczyć innym razem, a jutro pojedziemy na południe do Krabi albo od Pukhet, w zależności od dostępnych połączeń.

sobota, 18 sierpnia 2012

Dzień 21. Bangkok

Zaraz po przybyciu do Bangkoku poszłyśmy do Appla z moim laptopem. Ku naszemu zdumieniu przy ladzie okazało się, że wszystko jest z nim w porządku. Wyszłyśmy na dwie kretynki, ale to nic, najważniejsze że laptop działa.

Wieczorem jedziemy pociągiem do Surat Thani. Jest jeszcze dużo czasu, więc wpadłyśmy na kilka godzin do domu Tanity. 

piątek, 17 sierpnia 2012

Dzień 20. Chiang Mai

Z samego rana wszyscy spakowaliśmy plecaki, wynajęliśmy tuk tuka i odstawiłyśmy Patricka na lotnisko. Coś tam przebąkiwał, że może jeszcze wróci na chwilę do Tajlandii, ale nie sądzę. Niech się dobrze bawi w Wietnamie i oby jego ręka wytrzymała ten pomysł:)

A to drugie i ostatnie wspólne zdjęcie.
Z lotniska pojechałyśmy skuterem na stację kolejową żeby kupić bilety powrotne do Bangkoku. Wracając z dworca natknęłyśmy się na bandę policjantów i musiałyśmy uciekać pod prąd, bo obie bez kasków, do tego jeszcze na złym pasie... Nie powiem, adrenalina podskoczyła. 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dzień 19. Pai

Na dzisiaj był ambitny plan, wstać o 6 rano i do wieczora zobaczyć wszystko co znajduje się w okolicy. Ledwo zwlokłyśmy się z łóżka o 9...

Pierwsze miejsce, które odwiedziłyśmy to chińska wioska. Kiczu jeszcze więcej niż w przeciętnym China Town, czyli dokładnie to czego można się było spodziewać. Już tutaj zaczęło padać, ale twardo, nie poddając się, z pozytywnym nastawieniem wyruszyłyśmy dalej, zobaczyć jakiś wodospad. Kurde, ale dramat. Następny przereklamowany punkt na mapie Tajlandii. Tu dorwała nas silna ulewa, która dała nam trochę do myślenia. Zdecydowałyśmy wrócić jak najszybciej do Chiang Mai i zaciągnąć Particka na południe, gdzie mógłby spokojnie wydobrzeć na plaży popijając drinka z parasolką (bo to na pewno przyspieszyłoby działanie środków przeciwbólowych:).

środa, 15 sierpnia 2012

Dzień 18. Pai

Koło południa pojechałyśmy skuterem do Pai, małego miasteczka na północ od Chiang Mai. Leży ono w górach i słynie z przepięknych widoków oraz plemion górskich. Patrick musiał zostać w hostelu, bo jego stan nie pozwala mu jeszcze podróżować. Pewnie znacznie mu się polepszy przez te dwa dni jak nas nie będzie. Oby.

Dotarłyśmy na miejsce pod wieczór. Droga zajęła nam strasznie dużo czasu, ponieważ padało i musiałyśmy przeczekiwać deszcz kilkakrotnie. W końcu jest pora deszczowa... Niemal cała droga prowadzi krętymi zawijasami wśród przepięknych widoków. Wyniosłe góry przykryte gęstymi chmurami otaczające głębokie doliny, po prostu bajkowo!

wtorek, 14 sierpnia 2012

Dzień 17. Okolice Chiang Mai

Starsza kobieta wyszywająca w wiosce.
Koło południa razem z Tanitą pojechałyśmy zwiedzać okolice Chiang Mai. Tą biedną kalekę zostawiłyśmy w domu, już zaczyna powoli wymyślać i narzekać, więc mu się poprawia i możemy odetchnąć z ulgą:)

Najpierw zatrzymałyśmy się w jakiejś świątyni, z której miał być piękny widok na okolicę. Tanita od razu odpuściła sobie wspinaczkę po schodach, ale ja nie. Jak już tu przyjechałyśmy, to warto sprawdzić czy było warto się fatygować. Ale nie było. Na górze okazało się, że znowu turyści muszą płacić, więc bez skrupułów wślizgnęłam się bocznym wejściem. Ostatnio zauważyłam, że w większości miejsc da się przyszachraić na wejściówkach. Gdzieś muszą być granice naciągactwa. Szczególnie, że widok z góry niczym się nie różnił od tego z darmowego punktu widokowego znajdującego się nieopodal. Sama świątynia była ładna, znów inna niż poprzednie, ale już widziałam ich tyle, że nawet nie chciało mi się wyciągać aparatu. Ciekawe, że ta świątynia bardziej przypominała bazar niż miejsce kultu. Wszędzie było pełno sklepików sprzedających przekąski i różne duperele. Szybko wróciłam na dół i dołączyłam do Tanity buszującej w sklepikach z pamiątkami.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

sobota, 11 sierpnia 2012

Dzień 14. Ambulans

Dzisiejszy dzień zaczął się bardzo pomyślnie. Z samego rana wypożyczyliśmy dwa skutery i wyruszyliśmy w trasę. Zdążyliśmy się zgubić zanim dojechaliśmy do pierwszego punktu. Przejechaliśmy zjazd i trochę nam zajęło do wyznaczonego miejsca. Zatrzymaliśmy się przy farmie węży. Strasznie żałuję, że tam poszliśmy. Zwierzęta, nie tylko węże, były trzymane w małych obskurnych klatach, na "show" trzech panów dało pokaz jak dostarczyć niezłą dawkę stresu bezbronnym zwierzętom. Myślałam, że się popłaczę. Niby mam zdjęcie z pytonem, ale co z tego, skoro poczucie winy tak mnie zblazowało, że przyrzekłam sobie unikać takich miejsc do końca życia. Po prostu dramat.

Potem pojechaliśmy coś przekąsić. Wciąż zmasakrowana psychicznie wypaliłam sobie usta chili. To był pierwszy raz kiedy dosłownie popłakałam się od przypraw. Najśmieszniejsze było to, że Tanita poprosiła o łagodne porcje dla nas wszystkich, ale okazało się, że było to łagodne jedynie dla lokalnej ludności. Przy tym nawet indonezyjskie jedzenie to pestka. Przynajmniej zapomniałam o maltretowanych zwierzętach... W sumie jedzenie było bardzo dobre, tylko trzeba było wydłubać wszystkie papryczki. I do tego jeszcze mieliśmy niezły ubaw.

piątek, 10 sierpnia 2012

Dzień 13. Chiang Mai

Rano dołączyła do nas Tanita Tajka. Dzień rozpoczęliśmy od poszukiwań jakiegoś lepszego hostelu, bo ten w którym spaliśmy dzisiaj był lekko obskurny. Uporaliśmy się z tym szybko i ruszyliśmy w miasto.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dzień 12. Lampang

Centrum Ochrony Tajskich Słoni
Drugi dzień w Lampang. Poranek zapowiadał się bardzo nieciekawie, od wczoraj po południu padało nonstop, więc organizacja szła baaardzo powoli. Śniadanie zjedliśmy w porze lunchu i właśnie wtedy przestało padać. Stwierdziliśmy, że w takim razie uda nam się jeszcze zobaczyć słonie. Kobieta prowadząca nasz hostel poinformowała nas, że musimy się pospieszyć, bo ostatni pokaz zaczyna się za mniej niż godzinę, słonie znajdują się 37 km od Lampang, a my nie mamy jeszcze wypożyczonego skutera. Prędko uwinęliśmy się ze wszystkim i wyruszyliśmy w drogę. Dotarliśmy na miejsce 5 minut przed pokazem, chociaż chyba ominęło nas kompanie zwierzaków.

środa, 8 sierpnia 2012

Dzień 11. Świt

Wstaliśmy z samego rana, jeszcze przed świtem, żeby zdążyć na wschód słońca w Parku Historycznym. Wyczytałam gdzieś w internecie, że warto się wysilić, ponieważ wszystkie figury są zwrócone twarzą na Wschód i najpiękniej prezentują się właśnie w promieniach wschodzącego słońca. 

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dzień 10. Sukhothai

Główną atrakcją turystyczną Sukhothai jest rozległy Park Historyczny, który składa się z trzech dużych części. My (ja i Patrick Kanadyjczyk) widzieliśmy tylko główną, co w zupełności wystarczyło, bo większość to i tak świątynie, Buddowie i stupy. Stylem i kolorystyką stare Sukhothai bardzo przypomina mi Ajutthaję, co sprawiło, że oba te miejsca zlały mi się w jeden obraz, mimo iż to pierwsze jest znacznie lepiej zachowane.

Park Historyczny w Sukhothai

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dzień 9. Ajutthaja

Ajutthaja to historyczna stolica Tajlandii, która została zniszczona przez Birmańczyków w XVIII wieku. Stare miasto ma bardzo ciekawą lokalizację, gdyż znajduje się na naturalnej wyspie powstałej u zbiegu trzech rzek. Ajutthaja nigdy nie została odbudowana, dlatego mieliśmy okazję podziwiać imponujące ruiny sprzed wieków. Niezła odskocznia od wypacykowanych świątyń Bangkoku.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dzień 8. Organizacja

Dzisiaj był dzień organizacyjny. Razem z Patrickiem Kanadyjczykiem zaplanowaliśmy mniej więcej podróż na następne 9 dni, zapakowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy do pobliskiego miasta Ajutthaja.

sobota, 4 sierpnia 2012

Dzień 7. Bangkok

Wat Prakeo
Nareszcie dotarłam do Pałacu Królewskiego! To ostatni punkt na mapie Bangkoku, który chciałam odwiedzić. Ładny, ale w sumie nic specjalnego, trochę jak Zamek w Warszawie - warto zobaczyć, ale tylko raz. W obrębie pałacu znajduje się także ta świątynia, którą widziałam dwa dni temu (ta, co były takie tłumy). Poszłam zobaczyć, tym razem na spokojnie. Kolorowa i bogato zdobiona złotem. Ciekawe, że na pierwszy rzut oka wszystkie tajskie świątynie wyglądają tak samo, ale każda z nich ma w sobie coś bardzo charakterystycznego.

Dzisiaj zwiedzałam miasto razem z Patrickiem z Kanady. Tanita poznała go w Szanghaju i zaprosiła do Bangkoku, poznaliśmy się dzisiaj rano. Prawdopodobnie będzie podróżował razem z nami po Tajlandii, przynajmniej tyle, na ile starczy mu czasu.

piątek, 3 sierpnia 2012

Dzień 6. Maeklong & Amphawa

Przy śniadaniu opowiadałyśmy sobie dziwne sny jakie się nam przyśniły zeszłej nocy. Obie stwierdziłyśmy, że to pewnie po wizycie w świątyni... Podziałało lepiej niż zioło:D

Koło południa wybrałyśmy się razem z rodzicami Tanity w odwiedziny do jej babci. Miałam okazję zobaczyć jak Tajowie spędzają wolny czas z rodziną. Dzisiaj jest drugi dzień świąt i po drodze do rodzinnej wioski mijaliśmy pochód z okazji Khao Phansa. Dzień upamiętniający pierwsze kazanie Buddy w Parku Jeleni (wczoraj), jest także dniem, kiedy wyświęca się nowych mnichów. W Tajlandii wszyscy mężczyźni wstępują na jakiś czas do klasztoru (mają dowolność kiedy i na jak długo). Następny dzień (dzisiaj), jest dla nich pierwszym dniem mniszego stanu, i właśnie z tej okazji obchodzi się święto Khao Phansa. Ulicami maszerują tancerze i tancerki przy akompaniamencie głośnej muzyki. Niektórzy ludzie niosą też mnóstwo kwiatów, a inni jakieś transparenty. Pochód jest bardzo kolorowy i radosny.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Dzień 5. Bangkok

Rano wybrałam się do Pałacu Królewskiego i pobliskiej świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Prakeo). Okazało się, że 2 sierpnia jest święto narodowe z okazji pierwszego kazania Buddy i Pałac jest zamknięty, za to wstęp do świątyni wolny. Tuż przed jej bramą ściskał się wielki tłum, i jakiś pracownik krzyczał przez megafon: "NO FOREJNER. NOOO FOREJNER. FOREJNER ŁEJT!!! FOREJNER ŁANOKOOOLK. MUWEŁEJJJ! MUWWW!" Trzeba było czekać prawie 40 minut na wejście, po czym okazało się, że w środku i tak dużo się nie zobaczy, bo część wydzielona dla turystów jest strasznie mała. W sumie można było tylko wejść i wyjść. O dupę rozbić takie zwiedzanie. Powinnam była odpuścić już na wejściu, zaoszczędziłabym pół dnia ze swojego życia. Za to miałam rzadką okazję doświadczyć tajskie zarządzanie w ekstremalnych warunkach:)

Tłumy przed Świątynią Szmaragdowego Buddy (Wat Prakeo).

środa, 1 sierpnia 2012

Dzień 4. Bangkok

Najstarszą świątynią stolicy jest Wat Pho (Temple of the Reclining Buddha, czyli Świątynia Leżącego Buddy), datowana na około XVI wiek. Wybrałyśmy się tam z rana razem z Tanitą Tajką. Jest to nie tylko najstarsza, ale także największa świątynia w Bangkoku. Znajduje się tam monumentalny posąg leżącego Buddy (43 m długości, 15 m wysokości), szkoła tajskiego masażu oraz cmentarz członków rodziny królewskiej. W Tajlandii zmarłych się kremuje, a prochy i resztki kości umieszcza się w stupie, jeżeli kogoś na to stać. Im ważniejsza osoba, tym większa stupa, jakby grobowiec kształtem przypominający dzwon z niby iglicą.

Wat Pho, po bokach widać fragmenty gigantycznych królewskich stup.