sobota, 30 marca 2013

Futian Market. Dzień 2

Market działa od 9.00 do 17.00, przychodzimy do pierwszego dostawcy o 9.30 a tu jeszcze zamknięte. Idziemy do następnego a tam nie ma nikogo na stoisku. Idzie oszaleć.

Dzisiaj było mniej więcej to samo co wczoraj, tyle że przeczołgaliśmy się dla odmiany przez akcesoria kuchenne i narzędzia. Nagrodę za najbardziej bezsensowny produkt wygrała dzisiaj świecąca słuchawka od prysznica. Ayo... Spełnienie wszelkich marzeń estetycznych!

piątek, 29 marca 2013

Futian 福田

To potoczna nazwa na największy rynek hurtowy w Chinach, który mieści się właśnie w Yiwu. Jego faktyczna nazwa to China Commodity City (国际商贸城), czyli w wolnym tłumaczeniu "chińskie miasto towarów". W obiegu panuje przynajmniej 5 nazw na to miejsce, ale nie w tym rzecz. Chodzi o ogrom tego miejsca. Liczby naprawdę robią wrażenie! Futian obecnie zajmuje obszar 4.000.000 m2 (tak, na prawdę 4 miliony metrów kwadratowych) i mieści wewnątrz ponad 62.000 stoisk. 100.000 dostawców wystawia tu codziennie 400.000 rodzajów produktów, z około 40 branż. Około 65% tych produktów jest eksportowane do ponad 200 krajów na całym świecie. Można powiedzieć, że Futian jest czymś bardziej w stylu stałych targów niż tradycyjnego rynku hurtowego.

Wybrałam się tu z dwójką znajomych Francuzów. Jeden z nich ma firmę w Chinach, a drugi w Nowej Kaledonii i głównie handlują między sobą. Do marketu dotarliśmy całą wycieczką; ja, dwóch Francuzów i 3 Chińczyków. Pytam się po co ich aż tyle Chińczyków? Jeden spisuje zamówienia, a dwóch robi zdjęcia - jeden jednym aparatem, a drugi drugim. Nie ma to jak wąska specjalizacja! Okazuje się, że jeżeli te wszystkie czynności powierzy się jednemu z nich, to się po prostu pogubi. Ręce opadają...

czwartek, 28 marca 2013

Yiwu 义乌

Małe (trochę ponad milion mieszkańców), przemysłowe miasteczko słynące z ogromnego marketu Futian. Dotarłam tu dzisiaj późnym popołudniem szybką koleją, która na prawdę jest imponująca! Nowoczesna, elegancka maszyna przypominająca gigantyczny pocisk ciągnący się przez kilkaset metrów. Na trasie pomiędzy Szanghajem a Yiwu jedzie się jedynie 200km/h, ale są takie trasy gdzie prędkość pociągu grubo przekracza 300km/h. Jeżeli chodzi o samą maszynę, to jest nienaganna, gorzej z pasażerami. Mimo wysokiej klasy pociągu, nie ominie się krzyków ludzi rozmawiających (drących się) przez telefon, wrzasków dzieci i łupin słonecznika wypluwanych na podłogę... Jak na Chiny to i tak bez dramatu.
 
Pociąg szybkiej kolei. (Potocznie bullet train)
Szanghajska metropolia znacznie odbiega kulturowo od mniejszych miast, więc (mimo iż mieszkam tu już 2 lata) wizyta w małym chińskim miasteczku wciąż jest dla mnie dość dużym folklorem. Zaraz po wyjściu ze stacji kolejowej czuć dystans jaki dzieli oba miasta. Wszędzie wrzeszczą naganiacze starający się złapać klientów do taksówek. Uciekając od rozwrzeszczanego tłumu przedarłam się niemal samodzielnie do taksówki. Niestety, zobaczyli białaskę i zwęszyli biznes. Zaczynamy targowanie! Pokazuję naganiaczowi nazwę hotelu, ten rzuca cenę 40 yuanów. Znając realia Yiwu mówię, że nie ma takiej opcji; 30 i już! Po dłuższej chwili godzę się na zawyżoną cenę pod warunkiem, że pojadę sama w taksówce i wyruszymy od razu. Deal!

poniedziałek, 25 marca 2013

Zawody. Dzień 2

Problem ostatecznie sam się rozwiązał. Nasz uniwersytet (Donghua) zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, więc nie przechodzimy do następnej tury i nie będzie o branie/nie branie udziału w kolejnych zawodach. 

Przynajmniej się wyjaśniło, jakim cudem jest 5 dyscyplin, a my się przygotowywaliśmy do 6. Nie wiem jak, ale jakoś połączyli taiji ze skakaniem na skakance -występowało się osobno, ale ocena była łączona. W Chinach bardzo dużo rzeczy nie ma sensu.

niedziela, 24 marca 2013

Zawody. Dzień 1

Pierwszą wersję tego posta musiałam usunąć, gdyż pod wpływem emocji, wydarzenia tego dnia opisałam w bardzo brutalnych słowach. Oto co się podziało... Uwaga, bo będzie bardzo skomplikowanie!

Oglądając trzecią i ostatnią część niedzielnych zawodów, wpadła mi w ręce lista zawodników. Patrzę, patrzę, patrzę... i dopatrzyć się nie mogę. Nie ma mojego nazwiska na liście, więc pytam się najbliższej nauczycielki Liu “co to jest?!?!!”. Już po jej minie widziałam, że będzie nieciekawie... Okazuje się, że ja w ogóle nie biorę udziału w żadnej z dyscyplin, a miałam wystąpić jutro w trzech. Ale się wściekłam! TO CO JA TU DO CHOLERY ROBIĘ?!?! Zmarnowane 2 dni, pobudka o 5 nad ranem w niedzielę i do tego jeszcze tyle godzin przygotowań przed, a mnie nie ma na liście?! Ona mi na to, że ja powinnam wiedzieć, i że wszyscy myśleli, że ja wiem. Niby skąd, skoro nikt mi nie powiedział?! Po jaką cholerę kupujecie mi sprzęt, dresy, piżamy do taiji, ciągniecie mnie o świcie przez pół Szanghaju, skoro nie biorę udziału w żadnych zawodach?!

sobota, 23 marca 2013

czwartek, 14 marca 2013

Były sobie świnki 3 (tysiące)

A teraz jest już 6! Liczba wyłowionych martwych świń z Huangpu dobija już sześciu tysięcy! Dla mnie jest to zatrważające, ale chińskie władze ze stoickim spokojem dalej zapewniają, że woda jest zdatna do picia. W Gazecie.pl możemy przeczytać, że poziom zanieczyszczenia wielokrotnie przekracza normy zalecane przez Światową Organizację Zdrowia, ale jak dotąd niewiele zostało zrobione, aby poprawić stan środowiska. Poziom zanieczyszczenia wciąż mieści się w chińskich "normach".

wtorek, 12 marca 2013

Pływające świnie

... czyli o tym, co znaleziono w szanghajskiej rzece.

Wczoraj pojawiła się wiadomość na polskim portalu o niecodziennym znalezisku w rzece Huangpu. (Oryginalny artykuł znajduje się tutaj.) Otóż wyłowiono z niej prawie 3000 martwych świń! A ta liczba wciąż rośnie! Oto jaką wodą myjemy się w Szanghaju... Nic dziwnego, że po przyjeździe do Chin wszyscy mają problemy zdrowotne. Dla nowo przybyłych niewskazane jest nawet używanie wody z kranu do mycia zębów, o jej spożywaniu już nawet nie wspominając.

Władze Szanghaju przebadały próbki wody z Huangpu i okazało się, że poziom zanieczyszczeń mieści się w "normie". Wyobraźcie sobie, co musi się znaleźć w tej rzece, żeby przekroczyć daną "normę". Ciekawe też kiedy dokładnie została ona ustalona, bo co to za problem dostosować "normy" do obecnego stan rzeki? Stan środowiska w Chinach jest wręcz zatrważający. Są tu miejsca, gdzie zachorowalność na raka wśród ludności jest nawet o 400% większa niż w innych lokalizacjach. Najczęściej są to wsie zlokalizowane w pobliżu fabryk i innych terenów przemysłowych. Zdobyły one nawet swoją nazwę cancer villages (czyli "wioski raka" lub "nowotworowe wioski"). Jest to ciemna strona przemysłowego rozwoju Chin. Czas najwyższy, aby chińskie władze w końcu zaakceptowały pozytywną korelację pomiędzy stanem zdrowia obywateli, a stanem środowiska w którym żyją. 

niedziela, 10 marca 2013

Wczoraj szorty, dzisiaj rękawiczki

Zaraz po rozpoczęciu semestru, zostałam wezwana do jednego z tysiąca biur uniwersyteckich w sprawie jakiś zawodów. Bardzo mgliście tłumacząc o co chodzi, pani z biura "sprzedała" mi udział w zawodach jako "zawody w bieganiu". Na początku było tylko bieganie, potem bieganie z mapą, potem jeszcze taiji (tai chi). Jak doszło do tańców, to im powiedziałam, że nie ma takiej opcji i niech sobie to wybiją z głowy. Nie będę latać z po scenie wymachując pomponami! Ostatecznie stanęło na biegu na orientację i taiji.

Wspomniane zawody odbędą się 24tego i 25tego marca, pomiędzy osiemnastoma szanghajskimi uniwersytetami. Dlaczego w niedzielę i poniedziałek? Nikt nie wie. Cały system tych zawodów, jest wyjątkowo chiński (bez sensu) i do tego panuje duża dezorientacja wśród zawodników i organizatorów. Mamy 2 tygodnie, aby przygotować cały układ taneczny i trzyminutowy pokaz taiji. Jeżeli chodzi o bieg na orientację, to dostaliśmy dwuminutowy wykład o kompasie i na tym się skończyło. Faceci będą jeszcze grać w kosza, a  piątej kategorii nie znamy. Z całego uniwersytetu zostało wybrane 10 osób: 2 Chińczyków i 8 obcokrajowców. Każde z nas weźmie udział w więcej niż jednej dyscyplinie.

Tak się złożyło, że dzisiaj był dodatkowy trening taiji (tai chi). Akurat kiedy w dzień było 8 stopni, a wieczorem na pewno nie jest więcej niż 6, zorganizowali nam trening w nieogrzewanej sali gimnastycznej (oczywiście ściany bez izolacji). Uwierzycie, że wczoraj było 31 stopni? A dzisiaj jest taka piździawka, że trzeba ubrać zimowe buty, płaszcz, rękawiczki? Pogoda w Szanghaju jest niewiarygodnie zmienna, szczególnie o tej porze roku. Gdyby nasze umiejętności taiji były na jakimkolwiek poziomie, nie stanowiłoby to problemu, bo podczas wykonywania ćwiczeń znacznie poprawia się krążenie i nie czuć zimna. Niestety to było pierwsze spotkanie i wszystkich trzeba było nauczyć każdej postawy od zera. Wymagało to zastygania w każdej pozie na kilka minut, aż trener poprawi całą grupę, każdego z osobna. Ale wymarzliśmy!

sobota, 9 marca 2013

Złoty iPhone i feralna kolacja

Robin Szwed (ten sam co był w Krakowie, więcej tutaj) oznajmił mi wczoraj na 15 min przed spotkaniem: "Hej! John Aleksander ma dla ciebie rozmowę o pracę. Chcesz zobaczyć o co chodzi?" John Aleksander to jedna z pracowników z dziekanatu. To bardzo klasyczny przykład osoby utrzymującej posadę z niewiadomych przyczyn. W biurze nie robi dosłownie nic, raz w tygodniu uczy francuskiego (w Chinach!), a mimo swojej bezużyteczności jest zupełnie nie do ruszenia w strukturach uniwersytetu. Nie znam jego prawdziwego imienia i nazwiska, ale z jakiegoś powodu wszyscy nazywają go John Aleksander. Chińczycy często przyjmują zagraniczne imiona, aby ułatwić życie obcokrajowcom, ale dlaczego John Aleksander?

Wracając do tematu... Poleciałam pędem do domu przebrać się w coś bardziej odpowiedniego i dotarłam przed szkołę na minutę przed czasem. Johna oczywiście jeszcze nie było. W sumie pojawiłam się tylko ja i Robin, po chwili jeszcze dotarł Ali Irańczyk (ten który zrobił wideo, więcej tutaj). John Aleksander spóźnił się ponad kwadrans. Wtedy okazało się, że Natalia Kostarykanka, która też miała z nami iść, nic o tym nie wie i właśnie pisze jakiś egzamin poprawkowy. Idealny przykład chińskiej organizacji. John poszedł wyciągnąć ją z egzaminu. Wrócił za chwilę i powiedział, że ja i Natalia idziemy na inną rozmowę i mam na nią poczekać aż skończy egzamin. Mieszkając tu już dwa lata, byłam na to przygotowana, po prostu wyciągnęłam książkę i zaczęłam czytać.

czwartek, 7 marca 2013

Porównanie pomiędzy Chinami, Koreą i Japonią

...to kolejny ciekawy przedmiot w moim planie zajęć. Baliśmy się, że wykładać będzie Chińczyk i cały obraz będzie ponownie mocno zachwiany w stronę Państwa Środka, ale okazało się jednak, że wykładowcą jest Koreańczyk - Pan Woo. Będziemy mieć więc ciekawy (koreański) wgląd na stosunki między tymi trzema krajami.

Soju
Pan Woo wydaje się być idealną osobą do poprowadzenia tego przedmiotu; jest Koreańczykiem, mieszkał dobre kilka lat w Japonii, a teraz mieszka w Chinach. Mówi także we wszystkich tych trzech językach. Obił się także o Stany, więc włada również biegle angielskim.

Bardzo spodobało nam się jego podejście do przedmiotu. Zaraz na początku poprosił nas żeby zrobić listę rzeczy, które chcemy się dowiedzieć i zagadnień, które chcemy pogłębić na jego wykładach. To bardzo rzadko spotykane zachowanie wśród dalekowschodnich nauczycieli. Zaskoczył nas jeszcze jednym. W bardzo interesujący sposób poruszył temat koreańskiej "kultury" picia. Ich ulubionym alkoholem jest soju (czytaj: so-dziu). To około 20% trunek pochodzący z Korei, najczęściej wytwarzany z ryżu. W smaku podobny jest do rozcieńczonej wódki, choć nieznacznie słodszy i znacznie łatwiejszy do wypicia. Wszystko wskazuje na to, że pan Woo postawi sobie za punkt honoru dokładne zaznajomienie nas z soju, jako nieodzownym elementem koreańskiej kultury.

środa, 6 marca 2013

Tradycyjna Filozofia Chińska

...to jeden z przedmiotów, które wybrałam w tym semestrze. Jego pełna nazwa to "Tradycyjna filozofia chińska i jej wpływ na współczesne Chiny." Przedmiot opcjonalny, niedoceniany przez obcokrajowców, ale jakże pomocny w zrozumieniu współczesnej kultury Chińskiej!

Nasz wykładowca jest Chińczykiem, który, niestety, uczy w bardzo chińskim stylu. Podaje suche fakty, nie zachęca nas do udziału w dyskusji, narzuca nam swoją opinię i ignoruje niewygodne pytania. Na przykład powiedział nam, że konfucjanizm jest filozofią - koniec i kropka, a nie jest to do końca prawdą... Faktycznie konfucjanizm jest zagwozdką dla zachodniego systemu klasyfikacji i ostatecznie został kompromisowo sklasyfikowany jako system filozoficzno-religijny. O co tyle szumu? Problem polega na tym, że tradycja konfucjańska kładzie silny nacisk na relacje rodzinne, do tego stopnia, że aż nakazuje czcić swoich przodków. Jest to główny element religijny, który wykracza poza filozofię. Gdyby nie on, konfucjanizm prawdopodobnie zostałby podpięty po prostu pod etykietkę "filozofia". Postanowiłam zapytać o to Pana Gu, jednak skwitował to tylko krótkim zdaniem że "Konfucjanizm to filozofia", co dodatkowo podkreślił jeszcze zmarszczeniem brwi, niewerbalnie przypominając nam: "ja tak mówię, więc tak jest."