poniedziałek, 30 lipca 2012

Dzień 2. Bangkok

Dzisiaj zostałam wysłana sama w miasto. Najpierw pojechałam metrem do ogromnego centrum handlowego Paragon. Wielkie, 7 czy 8 pięter, tak samo jak w Chinach. Generalnie Galeria Krakowska albo Dominikańska mogą się schować:) Z godzinę zajęło mi znalezienie wyjścia... W sumie w Chinach też czasem zdarza mi się zgubić w centrach handlowych.

Park Lumphini
Z Siam, czyli centrum handlu i rozrywki, przeszłam się do parku Lumphini. Park jest bardzo duży i znacznie mu bliżej do europejskich, niż do chińskich. Został nazwany na cześć Lumbini, miejsca narodzin Buddy w Nepalu. Tak dla orientacji; jego powierzchnia wynosi prawie 60 hektarów, czyli jest trochę większy niż krakowskie Błonia.

                      Waran paskowany                    
Mieszkają tam warany paskowane (Varanus salvator), ogromne jaszczurki rozmiarem dorównujące małemu krokodylowi. Niegroźne, ale imponujące. Najfajniejsze jest to, że żyją tam zupełnie swobodnie, jak na wolności. Żywią się tym co upolują, czyli wszystkim co małe, mięsne i jadalne. Jak ma się trochę szczęścia, to można zobaczyć jak wcinają swoją zdobycz. Ja spotkałam tylko jednego. Chyba dopiero szukał swoich smakołyków, bo właśnie przeczesywał jakąś dziuplę.

Z parku doczłapałam do stacji metra. Znów się lekko pogubiłam, ale dotarłam. Tanita Tajka odebrała mnie z przystanku. Ku mojej radości przyjechała motocyklem. W drodze do domu kluczyłyśmy po wąskich uliczkach Bangkoku, w takiej dzielnicy, do której turyści się nie zapuszczają. Właśnie tak poznaje się prawdziwe miasto. Rewelacja! Pod koniec dała mi poprowadzić. Niby wszystko ok, ale te skubańce jeżdżą po lewej stronie! Momentami było ciekawie, ale obyło się bez większych dramatów:)

Tak nam się spodobała wycieczka, że wieczorem przejechałyśmy się jeszcze do jakiejś świątyni i do China Town. Tym razem ja prowadziłam całą drogę. Świątynia była już zamknięta, ale i tak wyglądała pięknie. W chińskiej dzielnicy większość sklepów też już było pozamykanych, ale za to wszędzie stały stragany z przekąskami w stylu południowo chińskim. Z reguły ludzie z China Town pochodzą z południa i przywożą ze sobą tamtejszą kulturę, która jednak znacznie różni się od północnej. Dlatego China Town zwykle wyglądają bardziej chińsko niż same Chiny, stylem bardzo przypominają mi Hong Kong... Akurat w China Town w Bangkoku większość ludzi wyglądała na Tajów, ale i tak jedzenie było bardzo chińskie. Zjadłyśmy przekąski i wróciłyśmy padnięte do domu.

Z dzisiejszych przysmaków: gotowany młody bambus (mdły), jakieś zielone zapiekane warzywne kostki (nawet niezłe) i wywar imbirowy z kluseczkami nadziewanymi czarnym sezamem (pycha!).

Więcej zdjęć tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz