piątek, 23 marca 2012

Kaligrafia


Wczoraj miałam pierwsze zajęcia praktyczne z chińskiej kaligrafii i malarstwa. Przedmiot jest rewelacyjny. Wykłada taka starsza chińska babeczka, która maluje już od 14 lat. Mistrzostwo! Pochwaliła się nam, że kilka lat temu wygrała jakąś nagrodę malarstwa chińskiego w Singapurze. I faktycznie kobitka wymiata. Kiedy spod jej pędzla wychodzą  gałązki czy liście bambusa, wszystko wygląda to tak prosto. Ale jak my się za to zabraliśmy, to nasze bazgroły ledwo przypominały gąszcz krzaków po przebiegnięciu stada zwierząt.

Te wykłady są bardzo specyficzne. Po pierwsze, zapisały się na nie prawie same skośniaki. Chociaż te zajęcia są obowiązkowe dla szkoły językowej, to dla naszego wydziału (CIP) nie. (Jak się kliknie na 'lokalizację' pod postem to można dokładnie zobaczyć gdzie jest mój wydział. Musi być włączona mapa, a nie satelita.) W szkole językowej są głównie Japończycy i Koreańczycy, więc siłą rzeczy jest ich na tym przedmiocie znacznie więcej. Przez to na tych zajęciach jest zupełnie inaczej niż na tych prowadzonych w CIP, gdzie jest mieszanka kulturowa z całego świata. Cicho jak makiem zasiał. Nikt się o nic nie pyta. Wszyscy przygotowani. Każdy słucha wykładowczyni. Tylko oczywiście Indonezyjczycy zawsze spóźnieni, nieprzygotowani, gadają, nie słuchają, ale za to najlepiej malują:) To fenomen, którego nie możemy pojąć. Indonezyjki są zawsze najpilniejszymi uczennicami, a Indonezyjczycy to ich dokładne przeciwieństwo. Kiedyś myśleliśmy, że to zależy od wyspy z której pochodzą:)

Po drugie, te zajęcia są manualne, więc spodziewałoby się trochę luzu. Ale nic bardziej mylnego. “Jak ja maluje na tablicy i się odwrócę, to oczy was wszystkich mają patrzeć prosto w moje. To znaczy, że mnie słuchacie. Jak nie, to od razu możecie wypisać się z tego przedmiotu.” Oczywiście Indonezyjczycy nic sobie z tego nie robią. Myślę, że Pani Zhang długo tego nie zniesie.

Po trzecie, wykładowczyni jest lekką rasistką. Czasami widać u niej ten śmieszny i nieszkodliwy chiński rasizm (chociaż 'rasizm' to chyba zbyt mocne słowo). Na przykład zwraca się do klasy z pytaniem czy mówimy po chińsku, patrząc się wtedy jedynie na białych. W jej głowie, jak i w głowach większości Chińczyków, jakoś jest ubite, że białasy nie są w stanie wybić się na wyższy poziom niż ‘nǐhǎo’, o zrozumieniu podstaw ich kultury już nawet nie wspominając. Kiedyś miałam taką sytuację, że umówiłam się z jednym Chinolem przez telefon. Kiedy przyszłam na spotkanie, na początku nie wiedział o co mi chodzi. Potem się okazało, że myślał, że jestem z Indonezji i że nie wiedział, że biali też mogą gadać po chińsku. Traktują nas jak 3letnie dzieci, które jeszcze nie są zdolne pojąć ogólnych zasad postępowania, i którym należy to wybaczyć, ze względu na ich proste umysły lub brak odpowiedniej edukacji. Podsumowując, nie jesteśmy w stanie zrozumieć tak wspaniałej i wielowiekowej kultury, ale nie znaczy to, że jesteśmy z tego powodu gorsi. W sumie mi to nie przeszkadza, bardziej bawi jak z politowaniem tłumaczy nam, że kupiliśmy nie ten papier, nie te pędzle, etc. Dla niej to sprawa koloru skóry, i już. Może coś w tym jest, bo jak Rosjanin wykręcił mi pędzel do kaligrafii, to nadaje się tylko do wyrzucenia:)

Podsumowując, to najciekawsze wykłady jakie mam w tym semestrze. Słusznie, że Zhang Laoshi (tytuł: nauczycielka) stara się utrzymać dyscyplinę, bo inaczej nic by się nie dało nauczyć. Może będzie pierwszą osobą, która okiełzna Indonezyjczyków. (Amerykanie się śmieją, że to Latynosi Azji:D) Jak na razie ani moje krzaki (kaligrafia), ani rysunki (w sumie też wyglądają jak krzaki) nie nadają się do pokazania nikomu. Ale jak naskrobię coś reprezentatywnego, to na pewno się pochwalę. Jak na razie to nie zapowiada się nawet zdany egzamin z kaligrafii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz