piątek, 29 marca 2013

Futian 福田

To potoczna nazwa na największy rynek hurtowy w Chinach, który mieści się właśnie w Yiwu. Jego faktyczna nazwa to China Commodity City (国际商贸城), czyli w wolnym tłumaczeniu "chińskie miasto towarów". W obiegu panuje przynajmniej 5 nazw na to miejsce, ale nie w tym rzecz. Chodzi o ogrom tego miejsca. Liczby naprawdę robią wrażenie! Futian obecnie zajmuje obszar 4.000.000 m2 (tak, na prawdę 4 miliony metrów kwadratowych) i mieści wewnątrz ponad 62.000 stoisk. 100.000 dostawców wystawia tu codziennie 400.000 rodzajów produktów, z około 40 branż. Około 65% tych produktów jest eksportowane do ponad 200 krajów na całym świecie. Można powiedzieć, że Futian jest czymś bardziej w stylu stałych targów niż tradycyjnego rynku hurtowego.

Wybrałam się tu z dwójką znajomych Francuzów. Jeden z nich ma firmę w Chinach, a drugi w Nowej Kaledonii i głównie handlują między sobą. Do marketu dotarliśmy całą wycieczką; ja, dwóch Francuzów i 3 Chińczyków. Pytam się po co ich aż tyle Chińczyków? Jeden spisuje zamówienia, a dwóch robi zdjęcia - jeden jednym aparatem, a drugi drugim. Nie ma to jak wąska specjalizacja! Okazuje się, że jeżeli te wszystkie czynności powierzy się jednemu z nich, to się po prostu pogubi. Ręce opadają...

Najpierw udaliśmy się po sprzęty elektryczne do sprawdzonego hurtownika. Suszarki, prostownice, elektryczne czajniki, żelazka, przedłużacze i co tylko dusza zapragnie. Mimo, że jest to znajomy dostawca i tak trzeba sprawdzić jakość każdego nowego produktu, który dodaje się do katalogów. Wszystko idzie ślimaczym tempem, stoisko jest dość słabo zorganizowane, ale najważniejsze że można im ufać. Dodatkowo, spędzony tam czas pracuje na podtrzymywanie relacji z dostawcą.

Następna kategoria produktów jakich szukaliśmy to przenośne radia i głośniki. I tu zaczyna się robić pod górkę, bo nie mamy zaprzyjaźnionego dostawcy. Zaczynamy więc maraton po stoiskach w dziale głośników. Po drodze mijają nam przed oczyma tysiące produktów - jedne lepsze, inne gorsze. (Nagrodę za najbardziej bezużyteczny wygrał dzisiaj telefon w kształcie toalety cały pokryty diamentami. Zdjęcie po prawej.) Znalezienie nowego hurtownika jest bardzo trudne, szczególnie że wymagamy określonych certyfikatów na cały towar. Prawie wszystkie produkty przekraczające granicę UE muszą mieć oznaczenie CE, czyli swoistą deklarację producenta, że oznakowany produkt spełnia wymagania dyrektyw Unii Europejskiej. Nowa Kaledonia jest kolonią francuską, więc obowiązują tam niemal identyczne prawa jak w faktycznej Unii.
 
Pierwsze pytanie jakie zadajemy po przekroczeniu progu każdego stoiska, to czy mają wyrobione certyfikaty. I tu zaczyna się robić ciekawie, bo można by się spodziewać jednej z dwóch odpowiedzi: "tak" lub "nie", ale nie w Chinach! Tu można otrzymać 3 odpowiedzi; "tak", "nie" albo coś z kategorii numer 3, czyli jeden z dziesięciu tysięcy chińskich sposobów na obejście prawa. Często przekonywano nas na przykład, że wystarczy tylko nalepić logo CE, bo i tak nikt tego nie sprawdzi. O ile tego typu propozycje nie sprawiają dużego problemu, bo wiadomo z jakim dostawcą ma się do czynienia, to prawdziwa zabawa zaczyna się z tymi, co twierdzą, że mają certyfikaty i wszystkie inne dokumenty. To że certyfikat CE jest, w żadnym wypadku nie znaczy że jest on prawdziwy. Słyszałam kiedyś historię o certyfikacie CE, ale skrót pochodził od "China Export" a nie od pożądanego Conformité Européenne, czyli faktycznego certyfikatu. Może być też tak, że certyfikat jest, ale tylko na jeden produkt, a reszta dokumentów powstała przy pomocy Photoshopa. Albo certyfikat jest na radio, ale nie na kabel. Albo CE jest na produkcie, ale nie na opakowaniu. Całe pole możliwości wydymania obcokrajowców. Wierzcie mi, w tej kategorii chińska pomysłowość nie zna granic. Fakt, że przy bardzo dużych zamówieniach, dobrzy dostawcy są skłonni wyrobić wszystkie potrzebne dokumenty.

Na każdym stoisku karmią klientów wszelkiego rodzaju przekąskami i oferują coś do picia. Najedzeni i napici opuściliśmy to stoisko po ponad 2 godzinach i udaliśmy się w stronę wyrobów ze szkła. Butelki, kieliszki, wazony, miski, szklanki, szklaneczki... Czego tylko dusza zapragnie. Tym razem to znów znajomy dostawca, ale produkt trudny, wiec spędziliśmy tu resztę dnia. Jeden z naszych Chińczyków przyniósł kilka siatek z "jedzeniem" z KFC i posililiśmy w międzyczasie szukając produktów. Żałuję że nie miałam kamery: stoisko ze szkłem, w kącie miedzy regalami leży kobieta z dzieckiem, przy ladzie chłopiec ogląda kreskówki, na środku siedzi trójka białasów objadająca się KFC, a dookoła jeszcze kręci się kilka Chińczyków robiąc wszystko i nic. Kino i cyrk za darmo.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz