czwartek, 28 marca 2013

Yiwu 义乌

Małe (trochę ponad milion mieszkańców), przemysłowe miasteczko słynące z ogromnego marketu Futian. Dotarłam tu dzisiaj późnym popołudniem szybką koleją, która na prawdę jest imponująca! Nowoczesna, elegancka maszyna przypominająca gigantyczny pocisk ciągnący się przez kilkaset metrów. Na trasie pomiędzy Szanghajem a Yiwu jedzie się jedynie 200km/h, ale są takie trasy gdzie prędkość pociągu grubo przekracza 300km/h. Jeżeli chodzi o samą maszynę, to jest nienaganna, gorzej z pasażerami. Mimo wysokiej klasy pociągu, nie ominie się krzyków ludzi rozmawiających (drących się) przez telefon, wrzasków dzieci i łupin słonecznika wypluwanych na podłogę... Jak na Chiny to i tak bez dramatu.
 
Pociąg szybkiej kolei. (Potocznie bullet train)
Szanghajska metropolia znacznie odbiega kulturowo od mniejszych miast, więc (mimo iż mieszkam tu już 2 lata) wizyta w małym chińskim miasteczku wciąż jest dla mnie dość dużym folklorem. Zaraz po wyjściu ze stacji kolejowej czuć dystans jaki dzieli oba miasta. Wszędzie wrzeszczą naganiacze starający się złapać klientów do taksówek. Uciekając od rozwrzeszczanego tłumu przedarłam się niemal samodzielnie do taksówki. Niestety, zobaczyli białaskę i zwęszyli biznes. Zaczynamy targowanie! Pokazuję naganiaczowi nazwę hotelu, ten rzuca cenę 40 yuanów. Znając realia Yiwu mówię, że nie ma takiej opcji; 30 i już! Po dłuższej chwili godzę się na zawyżoną cenę pod warunkiem, że pojadę sama w taksówce i wyruszymy od razu. Deal!

Wsiadam do taksówki, a ten nie rusza. Naganiacz wziął 5 yuanów prowizji od kierowcy i dalej szuka kolejnych pasażerów. Nie mam nic do powiedzenia, ale dla zasady drę się na kierowcę żeby ruszał. Dosiadł się jakiś Chińczyk i ruszamy żółwim tempem, żeby w razie czego dopakować do auta kolejne osoby. Kierowca drze się przez otwarte okno szukając dodatkowych klientów, a ja na niego że nie zapłacę więcej bo umawialiśmy się na pojedynczy kurs. (Znów jedynie dla zasady, bo wiem, że i tak nic to nie zmieni. Musi jednak wiedzieć, że mi się to nie podoba.) Dosiadła się jeszcze jakaś Chineczka i nareszcie ruszamy w stronę centrum.

Ruch uliczny jest tu jeszcze bardziej nieokiełznany niż w Szanghaju. Cudem docieramy na miejsce bez wypadku i wciskam kierowcy zapłatę w monetach i drobnych papierkach. Natychmiast chowam się w hotelu zanim doliczy się brakujących 10 kuai'ów (potoczna nazwa na yuany). Wydarł się za mną, że za mało zapłaciłam, ale odparłam że nie tak się umawialiśmy i niech zadba o 2 klientów których ma jeszcze w taksówce. Matematyka była prosta. Zabrał się i pojechał dalej. Dzisiaj nie będzie dodatkowej prowizji, sorry!

Bez większych już problemów zarejestrowałam się w hotelu. Czas odpocząć i zregenerować siły przed jutrzejszą eskapadą po Futian.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz