niedziela, 24 marca 2013

Zawody. Dzień 1

Pierwszą wersję tego posta musiałam usunąć, gdyż pod wpływem emocji, wydarzenia tego dnia opisałam w bardzo brutalnych słowach. Oto co się podziało... Uwaga, bo będzie bardzo skomplikowanie!

Oglądając trzecią i ostatnią część niedzielnych zawodów, wpadła mi w ręce lista zawodników. Patrzę, patrzę, patrzę... i dopatrzyć się nie mogę. Nie ma mojego nazwiska na liście, więc pytam się najbliższej nauczycielki Liu “co to jest?!?!!”. Już po jej minie widziałam, że będzie nieciekawie... Okazuje się, że ja w ogóle nie biorę udziału w żadnej z dyscyplin, a miałam wystąpić jutro w trzech. Ale się wściekłam! TO CO JA TU DO CHOLERY ROBIĘ?!?! Zmarnowane 2 dni, pobudka o 5 nad ranem w niedzielę i do tego jeszcze tyle godzin przygotowań przed, a mnie nie ma na liście?! Ona mi na to, że ja powinnam wiedzieć, i że wszyscy myśleli, że ja wiem. Niby skąd, skoro nikt mi nie powiedział?! Po jaką cholerę kupujecie mi sprzęt, dresy, piżamy do taiji, ciągniecie mnie o świcie przez pół Szanghaju, skoro nie biorę udziału w żadnych zawodach?!

Okazuje się, że przy wyborze 8 laowai’ów (obcokrajowców), zaprosili 10, żeby zobaczyć, kto się najbardziej się nadaje. Kiedy odmówiłam udziału w cheerlidingu, naturalną decyzją było wybranie tej osoby, która może reprezentować uniwersytet w większej ilości zadań. (Ostatecznie okazało się że jest 6 dyscyplin/występów: taiji, taniec, koszykówka, talent show związany z tradycyjną kulturą chińską, lub chińskimi mniejszościami narodowymi, bieg na orientację i skakanie na skakance.) Ich decyzja była więc w pełni uzasadniona, tylko dlaczego nikt mnie nie poinformował?!

Liu laoshi (nauczycielka Liu - tak się zwraca do chińskich nauczycieli) powiedziała mi, że powiedziała Zhang laoshi, żeby mi powiedziała, że ja nie biorę udziału w zawodach. Ale ja nic takiego nie słyszałam! Liu laoshi na to, że Zhang laoshi jest młoda i pracuje dopiero rok i jeszcze nie wie jak rozmawiać z zagranicznymi studentami. Biedna tak się przejęła, że prawie się popłakała (dość częsta reakcja w Chinach.) I zaczęło się chińskie tłumaczenie: że ja tu nie tracę zupełnie czasu, bo przyjeżdżając tu spędzam 2 dni z grupą nauczycieli i buduję relację (bardzo ważne w Chinach). Dodatkowo, wspieram swoją drużynę i jestem tu bardzo potrzebna bla bla bla... 

Do rozmowy włączyły się kolejne osoby z grona pedagogicznego. Okazało się (przynajmniej tak mi powiedzieli), że jak zobaczyli jak radzę sobie z taiji, bieganiem, mapą, kompasem i skakanką, to chcieli mnie wsadzić z powrotem na listę, ale było już za późno, bo lista została wysłana do organizatorów. Więc jaki jest pierwszy pomysł Chińczyków na rozwiązanie takiej sprawy? W żadnym wypadku powiedzenie mi, żebym się nie fatygowała. Zamiast tego chcieli podrobić legitymację, żebym pobiegła zamiast kogoś innego. GDYBYŚ NIE BYŁA TAKA BIAŁA, NAPRAWDĘ BYŚMY TAK ZROBILI!!! Tym mnie totalnie rozbroili:D Jestem jedyną białaską w “drużynie”, więc ta opcja faktycznie odpada.

Obiecali mi, że bez względu na wszystko wezmą mnie na kolejną turę zawodów, jeżeli się dostaniemy. Na razie jesteśmy na drugim miejscu i mamy duże szanse na wygraną! Niestety wyrwało mi się: "jak mam wam zaufać następnym razem, że taka sytuacja się nie powtórzy?" I teraz będę musiała wziąć udział w następnych zawodach bez względu na wszystko, bo inaczej będą myśleć, że im nie ufam i "stracą twarz." Jakaś totalna masakra!

Późnym wieczorem rozmawiałam jeszcze z Zhang laoshi, która też się popłakała - Chinki zaskakująco często płaczą w miejscu pracy. Kiedy emocje już opadły, porozmawiałyśmy sobie szczerze. "Wiesz, bo oni to starsi nauczyciele i nie wiedzą jak rozmawiać z zagranicznymi studentami (jak na mój gust, to nikt z nich nie potrafi). Mi kazali tylko powiedzieć, że nie musisz brać udziału w bieganiu." I to faktycznie mi powiedziała, ale "nie musisz" nie znaczy "nie bierzesz", więc nie przywiązałam do tego najmniejszej uwagi. To bardzo klasyczny chiński sposób przekazywania niewygodnych informacji. W pewnym sensie dbali o to żebym "nie straciła twarzy". Wina za całe zamieszanie spadła na Zhang laoshi, a coś mi się wydaje, że nie powinno tak być. 

Akurat dzisiaj znalazłam na facebooku historię, która niewiarygodnie pasuje to chińskich realiów:
Pewien król zaoferował nagrodę dla artysty, który namaluje najlepszy obraz przedstawiający spokój. Wielu artystów podjęło się wyzwania i dostarczyło swoje prace. Król przejrzał obrazy i w konsekwencji skupił swoja uwagę na dwóch szukając zwycięzcy.



Pierwszy obraz przedstawiał spokojne jezioro. Piękne, z gładką taflą wody, otoczone majestatycznymi górami i cudownym błękitnym niebem z obłokami. Każdy, kto patrzył na ten obraz widział, odczuwał spokój i uważał ten obraz za zwycięski.



Na drugim obrazie też były góry, ale jakże inne od tych na pierwszym obrazie. Surowe, groźne i skaliste. Powyżej było niebo przesłonięte niespokojnymi, burzowymi chmurami, z których padał deszcz. Widać było także błyskawice, szalejące wietrzysko i fale na jeziorze ścierające się z brzegiem. Ten obraz z pewnością nie był obrazem spokoju!



Król jednak nadal przyglądał się szukając zwycieskiego obrazu ukazującego spokój. Patrząc na drugi obraz dostrzegł wśród skał szczelinę, a w niej krzew na którym ptasia mama zbudowała gniazdo. Pośrodku tego całego zgiełku, szalejących sił natury oaza spokoju, ptasia rodzina w swoim własnym pełnym spokoju świecie.

Jak myślisz który obraz wygrał?
Drugi.
A wiesz dlaczego?


"Ponieważ," wyjaśnił król: "...spokój nie znaczy być w miejscu, gdzie nie ma hałasu, kłopotów lub trudnych relacji. Spokój oznacza być w środku tego szaleństwa i nadal odnajdować samego siebie i panować nad tym co się dzieje."
Tą złotą myśl pozostawię Wam do swobodnej interpretacji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz