poniedziałek, 1 lutego 2016

Pierwsze kroki

Dzień 1, Katmandu

Z lotniska odebrał mnie mój kumpel Drishya Nepalczyk i zaraz po zakwaterowaniu ruszyliśmy na podbój Katmandu. Przyłączył się do nas również jego “brat”. “Brat” czyli bardzo bliski przyjaciel; są też “kuzyni”, czyli znajomi oraz “przyjaciele”, czyli, ci których zna, ale nie zaliczają się do dwóch poprzednich kategorii. Do starszych zwraca się jako “ciociu” i “wujku”. Dlatego błyskawicznie odnosi się wrażenie, że cały Nepal jest ze sobą spokrewniony.

I tak w trójkę na jednym motorze przemierzaliśmy zakamarki stolicy Nepalu, z dala od głównych ulic, ponieważ jeżdżenie w trzy osoby jest tu niedozwolone. Oczywiście taki zakaz jest uważany przez lokalnych za absurdalny, szczególnie w obecnej sytuacji ekonomicznej kraju. Naturalnym efektem trzęsienia ziemi jest kryzys. Po benzynę ustawiają się kolejki i jednorazowo wydawane jest tylko 15 litrów, chyba że masz brata/kuzyna/przyjaciela który rozlewa, wtedy kupujesz pełen bak. Ceny paliwa poszły siedmiokrotnie w górę! Restauracje skracają ofertę w menu, ponieważ brakuje jedzenia i często gotują na ogniu, bo nie ma gazu. Przerwy w dostawie elektryczności to norma. Są nawet aplikacje na smartfony, które podają orientacyjny czas dostaw prądu. Dodatkowo, Indie mieszają się do lokalnej polityki, a Nepalczycy swój opór przed indyjskim wpływem przypłacili blokadą dróg handlowych. Nie mają dostępu do morza, więc minimum importu odbywa się drogą lotniczą. Przedzieranie się kontenerów przez Himalaje z odległego od wszelkiej cywilizacji Tybetu oczywiście nie wchodzi w rachubę.

Wszystkowidzące oczy Buddy
W kraju brakuje paliwa, prądu, gazu i jedzenia; mieszkańcy sami zapewniają sobie wodę, gaz, wywóz śmieci oraz montują akumulatory i agregatory, które zapewniają minimum elektryczności. Do tego jeszcze Indie i ograniczony handel zagraniczny. Na pytanie “Co tam u was?” “Co nowego?” wszyscy Nepalczycy z uśmiechem odpowiadają, że wszystko dobrze, że sobie radzą. Powszechny optymizm pozwala im spokojnie żyć i powoli odbudowywać kraj z ruiny. Wszyscy tutaj bardzo pomagają sobie nawzajem. Budzi to bardzo duży respekt. Kierowcy podwożą za darmo ludzi, którzy czekają na transport. Wspólnym wysiłkiem odbudowują domów i publiczne budynki zrujnowane podczas trzęsienia ziemi. Szkoda, że świat o nich zapomniał, bo przecież syryjscy imigranci, ataki terrorystyczne w Paryżu, molestowanie kobiet w Niemczech i tysiąc innych “ważnych” spraw, które przysłoniły sytuację Nepalu. Na szczęście są ludzie, którzy pamiętają i pomagają. Moi znajomi Nepalczycy odbudowują szkołę przy pomocy zewnętrznych sponsorów. Znajoma Polka, która wyszła za Nepalczyka, wraz z mężem odbudowują całą Nepalską wioskę. Każdy pomaga jak może.

Skutki trzęsienia ziemi widać an każdym kroku. Odwiedziliśmy dzisiaj buddyjską świątynię Swayambhunath. Główna stupa wytrzymała, ale jak widać na zdjęciach poniżej, reszta przyświątynnych budynków jest w opłakanym stanie. A szkoda, bo to najważniejsza buddyjska świątynia w Nepalu, pełna astrologów przepowiadających przyszłość z dłoni oraz sprzedawców oferujących magiczne amulety i święte koraliki. Wszystko dookoła przyozdobione jest niezliczonymi modlitewnymi flagami. Ze szczytu stupy charakterystyczne wszystkowidzące oczy Buddy pilnie obserwują niezliczonych pielgrzymów obracających modlitewne koła i recytujących mantry. O zachodzie słońca rozciąga się tu fantastyczny widok na panoramę Katmandu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz