poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Haldi panny młodej

Dzień 9. Dhaka

Haldi panny młodej to pierwsza uroczystość ślubna. Biorą w niej udział wszyscy oprócz pana młodego, który dzisiaj ma wolne. Tasfia Panna Młoda i jej narzeczony postanowili okroić program swojego ślubu do "jedynie" 4 imprez dla gości, plus jeszcze jednej tylko dla najbliższej rodziny oraz jeszcze "tylko" kilka zwyczajowych tradycji. Łącznie wszystko zajmie ponad tydzień!

Stragan z kwiatami, na którym kupiłyśmy biżuterię.
Mama Tasfii odebrała mnie dzisiaj rano i razem pojechałyśmy po biżuterię ze świeżych kwiatów. Z reguły kobiety zakładają ją właśnie na haldi panny młodej. Następnie udałyśmy się do parlor, czyli tutejszego odpowiednika salonu kosmetycznego. Miejsce jest zorganizowane w zaskakujący sposób; każdy pokój ma osobne przeznaczenie - jeden do robienia makijażu, jeden do fryzur, jeden od tatuaży z henny, jeden do wiązania sari, itp. Dodatkowo, mężczyźni mają tu absolutny zakaz wstępu, gdyż kobiety chodzą tu w bieliźnie od sari (specjalna bluzka i spódnica noszone pod spód), a muzułmanki ściągają chusty do niektórych zabiegów. (Bangladesz to kraj muzułmański.) Wzbudzam tu wyjątkowe zainteresowanie, gdyż w tym kraju nie ma turystów, a jak już są, to na pewno nie przychodzą do salonu piękności.

To właśnie w parlor poznałam Tasfię. Pierwsze co powiedziała to "Hej, Sonia! Ja normalnie tak nie wyglądam!" Kobieta, która właśnie ukończyła inżynierię elektryczną, została wymalowana jak lalka, opatulona w sari i obwieszona niewyobrażalną ilością ozdób. Nic dziwnego, że tak wystrojona czuje się niekomfortowo. Trzeba jednak przyznać, że wygląda zjawiskowo! Jakby wycięta postać z magazynu National Geographic. Ciężko w to uwierzyć, ale Tasfia dała się wystroić w absolutne minimum tego, co normalnie ubierają inne kobiety.

Panna młoda z rodzicami.
Fryzura, makijaż, owinięcie w sari, dopasowanie biżuterii z kwiatów i możemy ruszać dalej. Wsiadanie do taksówki w sari - opanowane!

Dzisiejszy wieczór organizuje rodzina panny młodej, więc to oni przybywają na miejsce jako pierwsi. Łatwo ich odróżnić, gdyż niemal wszyscy są ubrani na ciemno zielono (ten kolor wybrała Tasfia). Kiedy przybyła rodzina pana młodego, my stałyśmy przy drzwiach (takie druchny chyba) i obsypywałyśmy wchodzących płatkami kwiatów. Każdy z nich niósł prezent dla panny młodej; słodycze, przekąski, kosmetyki,  kolorowe materiały oraz najważniejsze; ślubne sari.

Kiedy przybyli już wszyscy goście, przy głośnym akompaniamencie tradycyjnej bengalskiej muzyki na scenę weszła panna młoda. Całe haldi polega na tym, że każdy z gości podchodzi po kolei do panny młodej, karmi ją odrobiną jedzenia i smaruje ją żółtą pastą z kurkumy. Zaproszonych zostało ponad 300 osób, więc trochę to trwało. Biedna Tasfia musiała spędzić kilka godzin cierpliwie znosząc błyski fleszy oraz krótkie pogawędki z członkami obu rodzin. Widać, że bardzo stresuje ją bycie w centrum zainteresowania. W tym czasie reszta gości zajada i integruje się przy suto zastawionych stołach. Od razu wyjaśniam, że nie pije się tu alkoholu:) Wiele osób mówi tu płynnie po angielsku, więc zawsze znalazł się ktoś, kto z nami pogadał i wytłumaczył co się właśnie dookoła dzieje. Na sam koniec jeszcze były tańce, w bardzo indyjskich rytmach, coś w stylu Bollywoodu... Zostałam wyciągnięta na parkiet przez dzieci, więc przypadkowo rozkręciłam całą bibę, za co większość gości była mi bardzo wdzięczna, bo wszyscy uwielbiają tu tańczyć.

Tu smarujemy Tasfię pastą z kurkumy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz