niedziela, 4 sierpnia 2013

Namaste, czyli witajcie Indie!

Dzień 1. Nowe Delhi

Po odespaniu podróży zebraliśmy się z Patrickiem Kanadyjczykiem i wyruszyliśmy w miasto. Tu czekało na nas pierwsze wyzwanie - metro. Najpierw stoi się w długiej kolejce - kobiety i mężczyźni osobno. Prześwietla się bagaż, a potem sprawdzają pikaczem czy nie ma się bomby - podobnie jak na lotnisku, ale dodatkowo jest jeszcze macanka na wszelki wypadek. Na szczęście kobiety sprawdzają kobiety, i do tego my jesteśmy osłonięte parawanem. Bardzo podoba mi się ten system podziału na płeć, ponieważ kobiet jest znacznie mniej w publicznych miejscach i wszystkie procedury idą szybciej. Podsumowując: prześwietlenie bagażu, pikacz, macanka, skasowanie karty i można ruszać dalej - na peron.

Tu dopiero zaczyna się szaleństwo, aż ciężko to opisać. Gęsto jak w chińskim metrze, ale ludzie znacznie agresywniej się pchają, co sprawia, że korzystanie z metra zamienia się w walkę o przetrwanie. Jak tylko otworzą się drzwi, na przejście nacierają dwie siły; z zewnątrz i z wewnątrz. Na szczęście w każdym metrze pierwszy wagon jest zarezerwowany wyłącznie dla kobiet. Spokojnie stojąc w niemal pustym kolorowym sektorze (kolorowy, bo kobiety noszą kolorowe stroje) obserwowałam jak Patrick ściska się wśród szarej masy mężczyzn kilka metrów dalej. Po wyjściu, kilka przystanków dalej, Patrick powiedział mi, że nie dziwi się, że kobiety mają osobny wagon, bo on sam czuł się zmolestowany; i fizycznie i psychicznie. Czasami mężczyzn jest tak dużo, że wlewają się do kobiecej części. Opanowaliśmy więc system, gdzie oboje wchodzimy przez mój wagon i stajemy na granicy tak, że jesteśmy obok siebie, ale zgodnie z obowiązującymi zasadami. Kobiety mogą korzystać ze wszystkich części, ale niewiele się na to decyduje podczas godzin szczytu.
 
Po transportowych przeżyciach dotarliśmy do pięknego kompleksu Grobowców Humayun'a (Humayun's Tomb). Budynki zostały wybudowane w XVI wieku dla władcy Humayun'a z dynastii Wielkich Mogołów. Piękne, popołudniowe słońce stworzyło idealną okazję do cudownych zdjęć. Czerwony piaskowiec wspaniale kontrastuje z białym marmurem, a wszystko otaczają zielone ogrody. Do tego przyjazne, barwnie ubrane kobiety stwarzają przyjemną orientalną atmosferę, która została zwieńczona głośną hinduską muzyką napływającą z oddali. Byliśmy zachwyceni tym miejscem!

Grobowiec Humayun'a, Nowe Delhi
Po wyjściu z kompleksu udaliśmy się w głąb Nizamuddin Dargah, czyli dzielnicy muzułmańskiej. Momentalnie wpadliśmy w gąszcz wąskich uliczek, które miały wyjątkowo egzotyczny charakter. Wszędzie poruszenie! Mijamy jakiś meczet... Dookoła pełno mężczyzn w białych nakryciach głowy.  Ani śladu kobiety. Ja tu mogę być czy nie? Nie krzyczą, to idziemy dalej. Mijamy kolorowe stragany z wszelkimi rozmaitościami; odzież, jakieś instrumenty, materiały, ozdoby, kwiaty, jedzenie, muzułmańskie dekoracje... Co tylko dusza zapragnie. Po drodze mijamy wiele bezdomnych, kalekich i żebrzące dzieci. Nikt z nich nie jest nachalny, więc ok. Dziarsko przeciskamy się przez poruszony tłum, aż nagle ktoś zaczął na nas krzyczeć. Poczułam szarpnięcie. Ktoś pociągnął mnie do tyłu przy akompaniamencie wrzasków. Zbiegło się jeszcze kilku facetów. Aż zrobiło mi się gorąco. Że co? Mam ściągnąć buty? Przecież tu bita ziemia jest! Kompletnie zdezorientowani, oboje jednak ściągamy buty. Jeszcze owinęłam włosy chustą, a Patrick wcisnął na głowę białą czapkę. Wsadzono nam do rąk po tacce z różowymi kwiatami, na co jeszcze dorzucili zielony materiał i prowadzą w głąb dziwacznej dzielnicy. Wychodzimy na jakiś plac, gdzie na ziemi siedzi mnóstwo ludzi i wszyscy trzymają coś do jedzenia, ale nie je. Co tu jest grane?! Przynajmniej tu kręci się trochę kobiet.
 
Samozwańczy przewodnik zaprowadza nas do maleńkiego budynku na środku (ten z białą kopułą na zdjęciu poniżej) i wyjaśnia, że to świątynia. Do środka wpuszczają tylko mężczyzn, którzy sypią na środku kwiaty i przykrywają je zielonym materiałem, potem kwiaty i tak w kółko. Kobiety modliły się na zewnątrz. Pozwolono wszędzie robić zdjęcia, więc stamtąd wyszły mi najlepsze ujęcia. Już zdążyliśmy się zorientować, że jest ramadan i muzułmanie czekają na zachód słońca, aby móc spożyć posiłek. Wszędzie gwar i przepychanie. Czuć jak do stóp przywierają kawałki jedzenia i mokrych gazet. Minęła nas głębkoko zdegustowana para białasów bez nakryć głowy, ale takie są Indie; kolorowe, fascynujące, głośne i brudne.
 
Część świątyni, w której siedzieli głównie mężczyźni.
Część dla kobiet, do której wpuszczono tylko mnie.
O zachodzie słońca, który został ogłoszony głośnym sygnałem, wszyscy zabrali się do ucztowania, a my z powrotem do miejsca gdzie zostawiliśmy buty. Tam okazało się, że trzeba zapłacić za kwiaty i materiał, do tego jakąś kretyńsko wysoką cenę. I zaczęło się targowanie. Pomógł nam ktoś z tłumu przechodniów, ale i tak trzeba było zapłacić śmiesznie zawyżoną cenę. Nigdy nie przyjmujcie niczego za darmo od nikogo w Indiach, chyba że jedzenie lub wodę w świątyni - inaczej obróci się to przeciwko Wam!

To właśnie na jednym z takich stoisk zostaliśmy wyrolowani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz