Dzień 4. Amritsar i przejście graniczne Wagah - Attari
Z samego rana wybraliśmy pociągiem do Amritsar wraz z ciocią Raj i wujkiem Shashi. Zmarł ktoś z jej dalszej rodziny i jadą na pogrzeb w to samo miejsce co my. Znów okazali niezastąpioną pomoc w objaśnieniu jak tu wszystko działa na dworcu. Z pociągu niejednokrotnie mieliśmy wgląd w najbiedniejsze części Indii. Prosta zabudowa, a w okół niewyobrażalny brud; stosy śmieci w podmokłych rowach - taki widok towarzyszył nam przez większość podróży. W Amritsar rozdzieliliśmy się z przyjazną hinduską parą i udaliśmy się w swoją stronę.
Do Amritsar dotarliśmy w miarę wcześnie więc zdążyliśmy zapisać się jeszcze na zorganizowaną wycieczkę do przejścia granicznego Wagah. Były nas dwa samochody; ja, Patrick Kanadyjczyk, dwie Brytyjki, jedno małżeństwo Hiszpanów, jedno Meksykańczyków i ojciec z synem, którzy też chyba mówili po hiszpańsku. Tak barwnym towarzystwem wyruszyliśmy do Mata Temple, świątyni dorzuconej gratisem do przejażdżki na granicę. Dziwaczna hinduska świątynia była plątaniną przejść, schodów, korytarzy, holi i balkonów. W maleńkim budynku był zorganizowany karkołomny labirynt, gdzie w niektórych momentach trzeba było chodzić na czworaka albo brodzić w wodzie aby przedostać się dalej. Przeszliśmy chyba z kilometr w ciasnym wnętrzu świątyni. Każdy dostał ciapkę na czoło i bardzo zdezorientowani udaliśmy się prosto na granicę - główną atrakcję dzisiejszego popołudnia.
Indyjski strażnik na granicy Wagah - Atari |
Na teren najpierw zostały wpuszczone kobiety. Znów pikacz, macanka i trzepanie kieszeni - można mieć przy sobie jedynie aparat, paszport i butelkę wody. Potem druga macanka i udałyśmy się do sektoru dla obcokrajowców. Facetom zajęło z dobrą godzinę, aby do nas dołączyć. Indyjskie kobiety też miały swój sektor, reszta miejsc na widowni została przeznaczona dla indyjskich mężczyzn.
Nareszcie z głośników buchnęła dumna indyjska muzyka i rozpoczęła się dziwaczna ceremonia! Najpierw na drodze do bramy granicznej ustawił się tłum kobiet. Każda patriotka biegła jakieś 50 m do granicy i z powrotem dumnie dzierżąc indyjską flagę. Po jakimś czasie z głośników ryknęła skoczna indyjska muzyka elektryzując cały tłum. Znów na drogę wypłynęła barwna grupa roztańczonych kobiet. Mężczyzn trzymano w ryzach na trybunach, ale nie pozostawali bierni. Cała widownia zdawała się znać tekst każdej granej piosenki. (Leciała nawet ta ze Slumdog'a) Wirujący tłum, śpiewał, wiwatował, klaskał, wymachiwał indyjskimi flagami i potęgując wszechobecny gwar w każdy inny możliwy sposób. Silna pozytywna energia rozradowanego tłumu porwała i nas! Co za emocje! Tańce, śpiewy, owacje.. Wibrująca atmosfera przeszywa aż do szpiku kości!
Po tańcach rozpoczęła się faktyczna ceremonia, czyli rywalizacja o to która strona jest lepsza; kto ma masywniejsze wąsy, kto dłużej krzyknie, który tłum głośniej wiwatuje, kto dłużej dmuchnie w trąbkę, kto zrobi groźniejszą minę, kto wyżej podniesie nogę, i tak dalej. Jak słowo daję! Każdy strażnik i każda strażniczka, którzy wracali spod bramy dzielącej dwa kraje, byli witani przez widownię jak narodowi bohaterzy. Widać, że strażnicy zostali specjalnie dobrani, bo każdy z nich miał przynajmniej 2 metry wysokości. Założę się, że ściągnęli tu najwyższych ludzi z całych Indii. Wszystkie czynności były jednocześnie wykonywane przez obie strony; pakistańską i indyjską, więc łatwo było porównać np. kto dłużej zawyje. Oczywiście każdą "wygraną" tłum witał gromkimi owacjami. W sumie przegraną też... Na środku stał prowadzący, który dodatkowo zagrzewał wszystkich do kibicowania: "Hindustan! (Indie)", a tłum odkrzykiwał "DŁUGOWIECZNY!!!" i tak bez końca. Pakistańska strona była znacznie przerzedzona, ponieważ wciąż trwa Ramadan i wszyscy poszczą. Najwyraźniej muzułmanie mają teraz ważniejsze sprawy niż przekrzykiwanie się z Hindusami na granicy, ale ich strona też dawała radę. Całe przedstawienie trwało aż do podniosłego momentu opuszczenia obu flag.
Na wideo poniżej można obejrzeć namiastkę, tego co się działo w Wagah. Niestety nie oddaje ono atmosfery miejsca, ani wirujących wokół emocji.
O zmierzchu udaliśmy się jeszcze do Złotej Świątyni (Golden Temple), ale o tym jutro. Do przeczytania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz