czwartek, 8 sierpnia 2013

Jak w krainie z indyjskiej bajki

Dzień 5. Amritsar

Dzisiaj ponownie wybraliśmy się do Złotej Świątyni (Golden Temple), głównego miejsca kultu Sikhów. (Sikhizm - religia powstała w XV wieku w północnych Indiach.) Za dnia widok jest równie fantastyczny jak nocą. Może złota część nie jest tak pięknie podświetlona, ale za to nieskazitelna biel otaczających ją budynków wyjaskrawia barwne indyjskie stroje. Stanowi to ogromny kontrast z brudem i szarością, które panują na zewnątrz - to tak jakby nagle przenieść się do nieznanej krainy z indyjskiej bajki. Egzotyczną atmosferę tworzyła również głośna indyjska muzyka, która rozbrzmiewała z głośników w każdym, nawet najodleglejszym zakątku świątyni.

Złota Świątynia nocą
Wierni przyjęli nas dzisiaj z wyjątkową życzliwością. Spędziliśmy tu chyba pół dnia obserwując wszystko co się dzieje dookoła. W dzień znacznie więcej osób kąpie się w świętej wodzie, choć są też i tacy, którzy moczą tylko stopy. Kobiety mają osobne budynki, gdzie mogą swobodnie zanurzyć się całe,  ponieważ są osłonięte od niechcianych spojrzeń mężczyzn. Z jakiegoś powodu były dwie takie łaźnie; jedna duża pusta, a druga mała i pełna. Czemu tak, nie wiem, ale w tej mniejszej kobiety faktycznie rozbierały się całkowicie i zanurzały w wodzie po brodę. Jako kobieta mam sposobność zobaczyć również tą część indyjskiej kultury, która jest niedostępna często nawet dla indyjskich mężczyzn.

Cała świątynia, oprócz głównego złotego budynku, jest nieskazitelnie biała.
Dzisiaj znaleźliśmy też świątynną kuchnię, gdzie za darowizny na rzecz świątyni wydawane są posiłki i woda pitna dla wszystkich wiernych. W ogóle tutaj we wszystkich świątyniach rozdawane są drobne przekąski dla wszystkich odwiedzających. Drugie ciekawe miejsce, do którego trafiliśmy, to przyświątynne dormy dla pielgrzymujących, w których można spędzić noc wzamian za drobną jałmużnę na rzecz świątyni. Ja bardzo chciałam tu zostać, ale Patrick ma uczulenie na pluskwy i postanowiliśmy nie ryzykować wizyty w indyjskim szpitalu.

Na koniec usiedliśmy pod ogromnymi baldachimami, gdzie na środku stał "zespół" czterech mężczyzn, którzy na zmianę grali na tradycyjnych instrumentach i wygłaszali żywe przemówienia. Tutaj przysiadła się do mnie starsza kobieta w zielonym sari, która bardzo chciała się ze mną porozumieć i uparcie mówiła do mnie w hindi, albo jakiś innym lokalnym języku. Rozbawione sytuacją poprosiłyśmy o pomoc mężczyznę w czerwonym turbanie. Okazało się, że kobieta ma duże poczucie humoru i rozbawiła i nas, i cały tłum dookoła. Zarówno ona jak i jej dwie koleżanki były zachwycone swoimi fotografiami z mojego aparatu. Tutaj był jeszcze jeden mężczyzna, który przykuł moją uwagę. Miał tak przyjazny charakter, że aż widać to było na jego twarzy. Przypominał mi rozpromienionego sikhijskiego Świętego Mikołaja z odrobiną szaleju w oczach. Mężczyzna był wręcz zachwycony swoją fotografią, którą kazał pokazać również wszystkim swoim kolegom. Jeden z nich też przykuł moją uwagę. Miał brązowe oczy z odcieniem rdzy wokół źrenicy i niebieską obwódkę dookoła tęczówki. Fantastycznie grało to z kolorem jego turbanu. Poniżej można obejrzeć zdjęcia najciekawszych osób.

4 komentarze:

  1. W 2010 nie oczekiwno nawet darowizny, te mozna dac tak czy siak. Po darmowym posilku mozna bylo sie 'odplacic' i pomyc z lokalnymi ludzmi gary przed wyjsciem;)
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jadalni ściągnęliśmy na siebie wyjątkowo dużo uwagi, więc nie spędziliśmy tam za dużo czasu... trochę szkoda:)

      Usuń