sobota, 25 sierpnia 2012

Dzień 28. Bangkok

Do stolicy dotarłyśmy nad ranem. Przed wyjazdem do Pattayi wzięłyśmy jeszcze udział w rodzinnej ceremonii organizowanej w domu Tanity. Była ona poświęcona jej zmarłej babci. Robią coś takiego raz do roku, dla każdego zmarłego. Cała rodzina przekazuje wtedy zmarłej osobie dobre intencje i wszytko inne, co dobre mają do zaoferowania. Tanity nazywa to "dobroczynność".

Na parterze domu był ustawiony mały ołtarzyk; na niskim stoliku, przybranym kwiatami, stała figurka buddy, a przed nim kilka miseczek z jedzeniem. W głównym punkcie pomieszczenia było wydzielone miejsce dla 9 mnichów, którzy odziani w szafranowe szaty siedzieli w rzędzie na zielonych poduszkach i recytowali sutry. Po całym domu była przeciągnięta biała nitka, przy pomocy której, tuż przed rozpoczęciem ceremonii, dołączeni zostali także mnisi. Jak później wytłumaczyła mi Tanita, to dla ochrony ducha jej babci.

Kiedy rozpoczęła się recytacja, znów wpadłam w ten dziwny rodzaj transu. Mózg jakby przechodzi wtedy na inne fale. Wycisza się momentalnie, kiedy wsłuchujesz się w monotonny chór męskich głosów. To chyba najbardziej relaksująca psychicznie rzecz jaką kiedykolwiek doznałam.

Po zakończeniu recytacji mnisi spożyli sowity posiłek przygotowany przez rodzinę. Potem jeszcze krótka modlitwa, skromne datki i koniec ceremonii.

Niedługo przyjedzie eks Tanity i pojedziemy w trójkę do Pattayi. To mój ostatni cel na mapie Tajlandii.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz