czwartek, 2 sierpnia 2012

Dzień 5. Bangkok

Rano wybrałam się do Pałacu Królewskiego i pobliskiej świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Prakeo). Okazało się, że 2 sierpnia jest święto narodowe z okazji pierwszego kazania Buddy i Pałac jest zamknięty, za to wstęp do świątyni wolny. Tuż przed jej bramą ściskał się wielki tłum, i jakiś pracownik krzyczał przez megafon: "NO FOREJNER. NOOO FOREJNER. FOREJNER ŁEJT!!! FOREJNER ŁANOKOOOLK. MUWEŁEJJJ! MUWWW!" Trzeba było czekać prawie 40 minut na wejście, po czym okazało się, że w środku i tak dużo się nie zobaczy, bo część wydzielona dla turystów jest strasznie mała. W sumie można było tylko wejść i wyjść. O dupę rozbić takie zwiedzanie. Powinnam była odpuścić już na wejściu, zaoszczędziłabym pół dnia ze swojego życia. Za to miałam rzadką okazję doświadczyć tajskie zarządzanie w ekstremalnych warunkach:)

Tłumy przed Świątynią Szmaragdowego Buddy (Wat Prakeo).
Trochę nie podoba mi się to dzielenie na turystów i Tajów. Większości Azjatów udało się wślizgnąć do świątyni, odsiano tylko kilka wybielonych Japonek z mężami i oczywiście dwie duże chińskie grupy. Ale jeżeli ktoś wygląda nie azjatycko, to nie miał szans na wejście przed wyznaczonym czasem. Rozumiem, że może być jakiś powód dzielenia ludzi w ten sposób, ale miło by było gdyby ktoś cokolwiek wytłumaczył. Nigdzie nie było żadnych informacji i w sumie nikt nic nie wiedział. Organizacja niemal dorównująca chińskiej, łącznie z przyczepianiem się do tego po której stronie ulicy próbuje się wrócić do domu. Efekt był taki, że ludzie zaczęli chodzić po ulicy między autami (bo przecież byłby problem przejść się chodnikiem). Ale jedno trzeba pochwalić, cały personel mówił chociaż trochę po angielsku. Z zabawnym akcentem i śmiesznie łamiąc gramatykę byli wstanie się jakoś z nami dogadać. W Chinach niemożliwe. Do domu wróciłam zmasakrowana.

We wszystkich świątyniach są organizowane dzisiaj ceremonie z okazji pierwszego kazania Buddy w Parku Jeleni, czyli święta Asalha Puja. Poszłyśmy razem z Tanitą i jej kuzynem do pobliskiej świątyni, żeby zobaczyć jak obchodzi się to święto. Było tam pełno wiernych. Większość z nich siedziała dookoła i recytowała sutry - coś pomiędzy monotonnym śpiewem, a powolnym zawodzeniem. Jeden mnich prowadził ceremonię przez mikrofon, a reszta ludzi mu wtórowała.

Druga część wiernych, tak jak my, przychodziła tylko na chwilę. Zaraz przy wejściu do świątyni kupuje się kwiaty, kadzidła i świeczkę. Po odpaleniu świeczki i kadzideł ściąga się buty i na boso obchodzi się trzykrotnie główny budynek świątyni. Podczas tego spaceru pełni się dobroczynność, jak nazwała to Tanita. Chodzi o to, że nie prosi się o nic dla siebie, tylko składa się życzenia dla innych, coś w rodzaju błogosławieństwa lub dobrej energii. Kiedy spacerowałyśmy, Tanita powiedziała mi, że widziała jak jedna kobieta skłoniła głowę w moim kierunku, co znaczy, że "pomodliła" się także za mnie. Bardzo mnie to wzruszyło.

Kiedy przekaże się już wszystko, a spacer nie dobiegł końca, to się medytuje. Po trzecim kółku kwiat się odkłada, a świeczki i kadzidła wbija w specjalne naczynie z prochem. Następnie wchodzi się do budynku aby pokłonić się Buddzie. (Ten punkt akurat pominęłam, bo nie byłby szczery.) Koniec. Teraz jedni dołączają się do śpiewających, a inni wracają do domu. Można także udać się dalej, do drugiej części, gdzie znajduje się sala przeznaczona do medytacji. Medytacja przy akompaniamencie recytującego tłumu jest niezapomnianym doświadczeniem.

Wierni recytujący sutry.
Więcej zdjęć znajdziesz tutaj.

PS. Wieczorem obejrzałyśmy jeszcze razem film. Niby nic specjalnego, ale nie ma to jak zobaczyć Kac Vegas w Bangkoku w Bangkoku:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz