piątek, 3 sierpnia 2012

Dzień 6. Maeklong & Amphawa

Przy śniadaniu opowiadałyśmy sobie dziwne sny jakie się nam przyśniły zeszłej nocy. Obie stwierdziłyśmy, że to pewnie po wizycie w świątyni... Podziałało lepiej niż zioło:D

Koło południa wybrałyśmy się razem z rodzicami Tanity w odwiedziny do jej babci. Miałam okazję zobaczyć jak Tajowie spędzają wolny czas z rodziną. Dzisiaj jest drugi dzień świąt i po drodze do rodzinnej wioski mijaliśmy pochód z okazji Khao Phansa. Dzień upamiętniający pierwsze kazanie Buddy w Parku Jeleni (wczoraj), jest także dniem, kiedy wyświęca się nowych mnichów. W Tajlandii wszyscy mężczyźni wstępują na jakiś czas do klasztoru (mają dowolność kiedy i na jak długo). Następny dzień (dzisiaj), jest dla nich pierwszym dniem mniszego stanu, i właśnie z tej okazji obchodzi się święto Khao Phansa. Ulicami maszerują tancerze i tancerki przy akompaniamencie głośnej muzyki. Niektórzy ludzie niosą też mnóstwo kwiatów, a inni jakieś transparenty. Pochód jest bardzo kolorowy i radosny.

Po drodze do wioski rodzinnej taty Tanity zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Mae Klong. Nie jest ono znane turystom, ale za to bardzo popularne wśród Tajów. Słynie ze świeżych ryb i owoców morza. Zjadłyśmy więc pyszny posiłek i wyruszyłyśmy dalej. Nieopodal docelowej wioski zatrzymałyśmy się jeszcze na farmie kokosów, żeby kupić trochę kokosów i suszonych bananów i na przyświątynnym tagu, żeby zobaczyć co sprzedają. Tam też wypożyczyłyśmy rower wodny i popływałyśmy sobie po okolicznych kanałach podziwiając tradycyjne drewniane tajskie domki. Znów widziałam warany na wolności! I malutkiego żółwia!

Targ wodny nocą
Potem przeszłyśmy się jeszcze na okoliczny cmentarz i Tanita pokazała mi rodzinne stupy. Po drodze do babci opowiedziała mi też kilka rodzinnych historii, bardzo ciekawy wgląd w tajską kulturę:) Jej babcia mieszka tradycyjnym domku na palach wśród palm kokosowych i bananowców. Jest to zaraz nad rzeką, po której przypłynął sprzedawca krewetek. Rodzice Tanity kupili od niego cały zapas jaki miał. Kiedy odpłynął, wyrzucili z powrotem do wody wszystkie małe i ciężarne, zostawiając jedynie te największe. Tak wielkich krewetek jeszcze nie widziałam!

W drodze powrotnej do Bangkoku zatrzymałyśmy się jeszcze w wiosce o nazwie Amphawa, gdzie znajduje się floating market, czyli targ wodny. Było super! Niesamowita atmosfera miejsca przyciąga tu nie tylko turystów, ale także mnóstwo miejscowych. Cały targ jest zorganizowany wzdłuż rzeki, gdzie po obu jej stronach upchane są najróżniejsze kramy, sklepiki i restauracje. Większość ludzi kupuje jednak posiłki i przekąski z przybrzeżnych łódek, gdzie sprzedawcy mają zamontowane grille i serwują świeże potrawy kupującym na brzegu. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam! Miejsce ma niesamowity klimat. Jest tam głośno, tłoczno i radośnie, a wieczorem wszystko jest skromnie podświetlone. Przepięknie!

Sprzedawcy na targu wodnym.
Więcej zdjęć z Bangkoku tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz